L O A D I N G
blog banner

Jak prowadzenie bloga i strony internetowej zniszczyło mnie

Dużo osób kojarzy mnie z moich stron o podróżowaniu koleją. Po ponad dziesięciu latach moja strona „Kolej na Podróż” stała się rozpoznawalna, jednak ja tak naprawdę nic z tego nie mam. Ludzie myślą, że jestem sławny, zarabiam mnóstwo pieniędzy i beztrosko podróżuję po całym świecie. Nic z tych rzeczy. Prowadzenie tej strony zniszczyło mi psychikę, zresztą także wzrok, kręgosłup i wiele innych mięśni. Prawie nic nie zwiedziłem, nie rozwinąłem się, straciłem tylko czas i 12 lat na darmo. W 90% czas stracony. Kiedy zakładałem blog podróżniczo-kolejowy, nie miałem innego wyboru.

Strona połączona z blogiem powstała w styczniu 2012 roku, kiedy jeszcze gorący był temat „polskiego Breivika”, na jakiego wykreowały mnie czeskie służby, we współpracy z Uniwersytetem Masaryka w Brnie i mediami. Wspomagani przez polskich czechofilów – osobników ewidentnie chorych psychicznie (według psychiatrii zdrowych) i dziennikarzy, którzy dla sensacji zrobią wszystko. Trudno powiedzieć, czy ze względu na ich chore urojenia, że Czechy to raj na ziemi, czy ze względu na płatną współpracę z Czechami. Mniejsza z tym. Wtedy wykreowano mnie na niebezpiecznego kryminalistę i terrorystę, a listy gończe za mną posiadały policje w wielu krajach. Wiadomo – po artykułach w mediach nie miałem co liczyć na jakąkolwiek pracę lub współpracę, poza ciężką pracą fizyczną za grosze, a realia rynku pracy były zresztą zupełnie inne, więc postanowiłem spróbować stworzyć coś od zera.

Miałem dość dużą, jak na ówczesne czasy, wiedzę dotyczącą podróżowania koleją, dzięki podróżom, które odbyłem w 2007, 2008, 2009 i 2010 roku, w czasie studiów, kiedy ludzie nie podróżowali masowo. Nie przypuszczałem, że będą to moje ostatnie podróże zagraniczne dłuższe niż 3 dni. Ze względu na przewlekłą chorobę układu pokarmowego mogłem podróżować w zasadzie tylko pociągiem (wtedy autokar z toaletą był rzadkością), więc postanowiłem wykorzystać wiedzę, mając nadzieję, iż zostanę dostrzeżony, nawiążę jakąś ciekawą współpracę i znajdę dobrze płatną pracę. Jaki byłem głupi i naiwny. Mój projekt wyśmiewano i jak zwykle, okazało sie, że moi krytycy mieli rację.

Mając do dyspozycji budżet 100-200 złotych rocznie stworzyłem stronę. Wiadomo, okazało się, że oglądalność jest niska i chcąc cokolwiek zarobić, trzeba pisać dużo, szybko, do tego aktualizować informacje o cenach, rozkładach jazdy i odpowiadać wszystkim na liczne pytania (grupy dyskusyjne na Facebooku stały się modne znacznie później). To wszystko powodowało, że wkradały się błędy, które zauważałem później i musiałem poprawiać (a były to bardzo proste błędy, spowodowane przez pośpiech).

Bardzo powoli strona zyskiwała na popularności. Byłem wyśmiewany przez buców na wysokich stanowiskach, ponieważ według ich filozofii mogę pisać o kolejach tylko w tych krajach, które porządnie zwiedziłem. Tylko dla nich sprawa wygląda tak – oni mają luzacką pracę, zarabiają kilka średnich krajowych, mają bezpłatne bilety kolejowe z niewielkimi dopłatami za grosze i dla nich wyjazd do jakiegoś egzotycznego kraju, to jak kupno bułki z masłem, więc mogą pouczać.

Z czasem lawinowo przybywało blogów podróżniczych i stron o tematyce turystycznej. Kiedy zaczynałem, istniało może 20 takich portali i blogów, później zaczęły pojawiać się tysiące. Nowi twórcy mieli bardzo dobrą pracę lub byli zamożni, więc mieli lepszy sprzęt i większe możliwości. Trzeba było pisać mnóstwo nowych artykułów, rozbudowywać stare i wciąż aktualizować. To zajmowało mnóstwo czasu, a ja wciąż nie miałem z tego nic. Zdarzały się propozycje współprac, ale polegały one tylko na tym, że ty kogoś reklamujesz i nic z tego nie masz, a przez odnośnik do strony kontrahenta promujesz jego stronę, przy czym sam znikasz z wyszukiwarek na jego rzecz.

Na przełomie 2014 i 2015 roku otrzymałem pierwsze konkretne propozycje współpracy – wyjazdy na wycieczki studyjne, współpraca z kolejami niemieckimi oraz miesięczny bilet kolejowy Interrail na całą Europę za artykuł o bilecie. Niestety, w tym czasie mocno skręciłem kostkę, przyszedł nowotwór, a potem ciężka chemioterapia, więc nic z tego nie wyszło. Trzy inne blogerki pojeździły pociągami po Europie, ja zostałem z niczym. Przy takim pechu trudno się rozwinąć. Interrail wtedy też rozdawał darmowe bilety dla blogerów, ale odrzucili mój projekt, bo byłem za mało znany.

Później powstawały kolejne tysiące blogów, stron dyskusyjnych, pośrednicy w sprzedaży biletów zmietli takich jak ja, a inni blogerzy zakochiwali się w miastach i regionach, pisząc pochwalne artykuły za pieniądze i zatajając, że byli na podróży sponsorowanej. Liczba fanów, polubień i zasięgi stały się wyznacznikiem wartości człowieka. Próbowałem utrzymać się, ale nic z tego nie miałem. Oglądalność była dobra, recenzje też, stałem jednak w miejscu.

Następnie pojawiło się 500+, dodatkowe świadczenia dla wybranych grup społecznych, podróżowanie stało się modne. Tak samo modne stały się blogi podróżnicze. Zaczęto tworzyć pod potencjał wyszukiwania, czyli podróżować lub pisać artykuły skopiowane od innych pod najczęściej wyszukiwane frazy, pisać tylko o modnych szlakach. YouTuberzy przejęli rynek od miłośników słowa pisanego, a agencje marketingowe dbały o nowych fanów i pozytywne komentarze dla swoich podopiecznych.

W 2020 roku wybuchła pandemia. Jako osoba z grupy ryzyka musiałem bardzo uważać, żeby się nie zarazić, więc o podróżowaniu pociągiem nie było mowy. W wakacje 2020 liczba zakażeń spadła. Myślałem, że epidemia wygaśnie jesienią i coś uda się zwiedzić. Niestety, tak się nie stało, wirus znów kosił osoby z grup ryzyka.

W połowie roku 2021 zaszczepiłem się szczepionką Moderny i to był koniec normalnego życia. Kalectwo, rak, różne inne problemy zdrowotne, które mam do dziś.

W 2023 roku, na próbę, uruchomiłem reklamy Google Adsense chcąc sprawdzić, ile zarobię w ramach działalności nierejestrowanej. Różne kalkulatory pokazywały około 3000 złotych miesięcznie. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna – wpływy z reklam to 40-60 zł miesięcznie, więc minie wiele miesięcy, zanim osiągnę próg wypłaty.

W 2024 roku opodatkowano darowizny od czytelników i to będzie pewnie gwóźdź do trumny mojej strony.

Nie udało mi się niczego osiągnąć, straciłem tylko 12 lat na prowadzenie strony i aktualizację. Z moich pomysłów skorzystało mnóstwo innych osób.

Dlaczego prowadzenie strony zniszczyło mnie psychicznie:

– prowadzenie strony, rozbudowy artykułów i aktualizacje pochłaniały mnóstwo czasu. Przez pierwsze lata ludzie byli oburzeni, że chciałbym na tym zarabiać. Panowała mentalność – powinieneś udzielać wszystkim porad, mieć zawsze aktualne informacje, ale jeśli jesteś pasjonatem, możesz to robić tylko za satysfakcję. Nie do wyobrażenia była sytuacja, że twórca zarabia na swojej twórczości, darowizny i tym podobne. Najlepiej, żebym dojeżdżał dwie godziny w jedną stronę do pracy, pracował 8-12 godzin dziennie, a potem aktualizował wszystko na bieżąco. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale tak było – pasjonat może pracować tylko za satysfakcję. Realia rynku pracy były zupełnie inne.

– prowadzenie strony uświadomiło mi, jak beznadziejne miałem życie. Mnóstwo ludzi ma od dzieciństwa wszystko i w życiu dorosłym radzą sobie bez problemu – od dzieciństwa zwiedzają świat, realizują pasje, później zdrowie, dobrze płatna praca, rozwój zawodowy, ciekawe wycieczki. Człowiek nie ma nic i od dzieciństwa musi walczyć z niechęcią otoczenia, bo przecież nie można być innym i mieć innych zainteresowań niż otoczenie. Masz jakieś ambicje, pasje, trzeba cię zgnoić.

– widzisz jak inni zwiedzają świat, chwalą się tym wszędzie, widzisz tłumy na szlakach, uśmiechniętych ludzi na zdjęciach z egzotycznych krajów. Ty wiesz, że nigdy nic nie zwiedzisz. Nigdy.

– dawniej nie wiedziałem, że blogi podróżnicze to jedno wielkie oszustwo i sposób na łatwe pieniądze oraz zwiedzanie świata za darmo dla dziennikarzy i osób z układami. Nie wiedziałem, że najpopularniejsi twórcy wybili się dzięki układom w mediach, a wycieczki dookoła świata były finansowane przez organizacje turystyczne. Z początku było to łatwe – bloger był kimś, jak miałeś szczęście, to byłeś zapraszany do wielu miejsc po kilku artykułach. Obecnie bez kupionych fanów, obserwatorów i wsparcia agencji marketingowych, to niemożliwe.

– dawniej dziwiłem się, w jaki sposób niektórzy blogerzy pracując zwiedzają świat i piszą po kilkaset artykułów rocznie. Dopiero później dowiedziałem się, że oni tak naprawdę zlecali pisanie tych artykułów copywriterom, a zdjęcia kupowali od przypadkowych osób lub z banków zdjęć. W 2012 roku to było nie do pomyślenia – bloger był autorytetem w jakiejś dziedzinie, później nastąpił wyścig szczurów.

– liczba fanów, obserwatorów, polubień i zasięgi w mediach społecznościowych wyznaczają wartość człowieka. Dla mnie, jako osoby z branży, nie ma problemu, żeby rozpoznać fikcyjne komentarze pisane przez znajomych lub agencję marketingową lub jeśli ktoś masowo kupuje fanów lub zasięgi. Nie kupowałem nic i poniosłem klęskę. Nie wszyscy kupują, ale wielu popularnych twórców i celebrytów ma kupionych nawet 80 procent fanów. Oczywiście nie mogę tego „naukowo udowodnić”, jakby niektórzy chcieli, ale tak to wygląda. Inna sprawa to układy – niektórzy twórcy są wszędzie promowani, bo mają układy lub zapłacą odpowiednim ludziom z układami, ty natomiast choćbyś nie wiem, ile się napracował, nie przebijesz się.

– twoje niepowodzenia wyśmiewają młode, atrakcyjne influencerki i bogaci influencerzy, którzy w ciągu jednego roku mogą sobie polatać na trasie Włochy, Portugalia, Stany Zjednoczone, Brazylia, Argentyna i Australia. Dla nich taki wydatek to nic. Publikują kilka artykułów lub zdjęć na Instagramie i od razu zarabiają. Ty nie zarobisz nawet po napisaniu 10 tysięcy artykułów. Oni będą szanowani, ty będziesz pośmiewiskiem.

– ludzie chcieliby zawsze aktualnych informacji, szczegółowych programów wycieczek, czasu zwiedzania, dokładnych informacji na temat wagonów, przepisów, promocji, a nie zdają sobie sprawy, ile to wymaga czasu. Podróżnicy często mają pretensje, że trudno znaleźć aktualne informacje (nie dotyczy to tylko mnie, ale stron z całego świata), ale nikt im tego za darmo robił nie będzie.

– postawiłem na uczciwość i rzetelność, więc nie publikowałem nieoznaczonych artykułów sponsorowanych, pisałem rzetelnie, nie reklamowałem także biznesmenów robiących z ludzi jeleni. To był mój gwóźdź do trumny. Twórcy wychwalający każdego za pieniądze dorobili się, zwiedzili świat, są szanowani i nikt ich nie nazywa nierobami, czy nieudacznikami.

– tworzysz przydatne treści, ale to nie jest klucz do sukcesu. Zarabia się na głupocie. Kluczem do sukcesu jest występ na gali MMA, w reality show, pokazywanie się w modnych miejscach i restauracjach. Zarobisz, kiedy ludzie będą z wypiekami na twarzy zachwycać się twoją nową torebką na portalu plotkarskim, ale nie na pożytecznych treściach.

– dla mnie nieoznaczone artykuły sponsorowane to oszukiwanie czytelników. Ludzie chcą być jednak oszukiwani. Kupowanie fanów, odpisywanie od innych, wychwalanie za pieniądze – liczy się zarobek, a zarobek to szacunek. Nieważne, jak zarobisz. Zarabiasz, jesteś kimś. Nie zarabiasz, jesteś nierobem i nieudacznikiem.

– wybrane grupy społeczne otrzymują coraz to nowe przywileje, dodatki, zniżki lub nawet darmowe bilety. I chcą coraz więcej. Ty nie masz nic. Oni zwiedzają świat, cieszą się życiem, ty nigdy nic nie zwiedzisz i nie zarobisz.

– zgłaszają się do ciebie szanowani biznesmeni i ludzie sukcesu, którzy chcą kupić twoją stronę. Za twoją wieloletnią pracę proponują ci taką cenę, że masz ochotę im przywalić. Ale to ludzie sukcesu, bo zarabiają i odnoszą sukces. Oni rozwijają się, zwiedzają świat, ty nie masz nic.

Ludzie wyśmiewają mnie jako nieroba i nieudacznika, ale na pewne rzeczy nie mam wpływu. Nie potrafiłem przewidzieć w 2012 roku, jak rozwinie się rynek w internecie. Nie potrafiłem przewidzieć, że informacje o nowym połączeniu lub jego zapowiedziach lotem błyskawicy w ciągu jednego dnia obiegną wszystkie media. Nie wiedziałem, że aby zarobić na reklamach, trzeba będzie pisać pod potencjał wyszukiwania, a pasjonaci staną się niepotrzebni. Dawniej nie było też działalności nierejestrowanej.

Kiedy zaczynałem, nie miałem dyskopatii ani różnych problemów z mięśniami. Dziś nie potrafiłbym siedzieć ani pracować z pochyloną szyją (chociaż na badaniach obrazowych nie ma nic groźnego). Wzrok bardzo się pogorszył, mam też inne problemy spowodowane długim pisaniem. Gdybym miał zdrowie, mógłbym pracować choćby w jakiejś agencji marketingowej – to, co straciłem, bardzo przydałoby się w obecnych realiach rynku pracy.

Bez pieniędzy nie da się zrobić niczego. Przegrywam z ludźmi, którzy mogli zainwestować po kilkadziesiąt tysięcy lub więcej w sprzęt, podróże i blog. Mając pieniądze można dodatkowo zlecić obsługę techniczną bloga, wykonanie szablonu, montaż filmów – bez pieniędzy tracisz tylko czas. Nie zarobisz, nie rozwiniesz się. Zaczynałem od zera, skończyłem jako zero.

Przez pierwsze 5 lat pracy nad stroną ludzie byli oburzeni, że chcę zarabiać na nim. Ale inaczej spojrzy na świat ktoś, kto zarabia 30 tysięcy miesięcznie, bogaty emeryt lub rencista, student mający dostęp do stypendiów i grantów, czy ktoś, kto ma z różnych przyczyn bardzo dobrą sytuację materialną. Według nich nie można zarabiać na pasji, a pasjonat powinien tworzyć tylko w ramach Wikipedii, bo wszystko powinno być za darmo. To jest bardzo dobre rozumowanie, tylko za co później opłacić rachunki, wizyty u dentysty, leki, jedzenie? Później wszystko się zmieniło i nikogo już nie dziwi zarabianie na stronach internetowych, choć w polskich warunkach utrzymanie się ze strony w sposób uczciwy (bez kryptoreklam i produkowania artykułów pod najpopularniejsze zapytania) jest niewykonalne.

Obecnie jestem wrakiem człowieka. Niektórzy twierdzą, że odniosłem sukces, bo stałem się rozpoznawalny i znany w pewnej dziedzinie. Dla mnie nie ma to znaczenia – stracone lata nie liczą się do stażu pracy, nic nie zwiedziłem, nie mam satysfakcji materialnej, straciłem też zdrowie. Formalnie jestem leniem, nierobem i nieudacznikiem.

Od kilku lat prowadzenie takich stron nie ma sensu. Trwa wyścig szczurów, wszyscy od siebie odpisują, a tacy zwykli ludzie jak ja, nie mają szans w starciu z portalami. Dziennikarze pracujący dla portali śledzą fanpage’e pasjonatów – napiszesz coś ciekawego, zaraz od ciebie odpiszą. Napiszesz artykuł „Pociągiem do Chorwacji”, za chwilę na kilkudziesiąciu portalach pojawią się artykuły „Wiemy, jak dojechać pociągiem do Chorwacji! Sprawdź”. Napiszesz coś ciekawego z historii kolei, będzie to samo. Napiszesz przewodnik po jakimś miejscu, wkrótce inni odpiszą. Tylko ty nie masz z tego nic, a oni zarabiają, rozwijają się, zwiedzają świat.