L O A D I N G
blog banner

Jak mnie tępili w Zespole Szkół Budowlanych w Oświęcimiu

Zespół Szkół Budowlanych w Oświęcimiu

Zespół Szkół Budowlanych w Oświęcimiu znany był powszechnie jako „szkoła dla debili”. Szkoła z bardzo, ale to bardzo niskim poziomem nauczania. W podstawówce należałem do najgorszych uczniów pod względem średniej ocen, więc tylko tam miałem jakieś szanse, że poradzę sobie w technikum. Oświęcimska „Budowlanka” jednocześnie posiadała w ofercie edukacyjnej bardzo atrakcyjne, jak na tamte czasy, zawody: technik telekomunikacji, technik ochrony środowiska, czy później renowacja zabytków. W 1998 roku wydawało się, że takie wykształcenie zapewni ciekawą i dobrze płatną pracę. Trudno było przewidzieć mający wkrótce nastąpić postęp technologiczny.

Przez cztery lata było dobrze – wiadomo, w klasie byli psychole i zwyrodnialcy szumnie nazywani sportowcami, którzy z nudy, bez jakiegokolwiek powodu, potrafili podejść i komuś na przykład złamać nos lub podpalić włosy, niezrównoważeni psychicznie ćpuni, czy uwielbiany przez wszystkich koks, który potrafił w czasie lekcji dla zabawy przyłożyć komuś pistolet do głowy, ku uciesze reszty debili oraz nauczycieli (on sam później był cenionym nauczycielem języka angielskiego). W przyszłości to właśnie oni najlepiej sobie poradzili na rynku pracy, czy dzięki nieformalnym, odrażającym układom rządzącym miasteczkami takimi jak Oświęcim. Mnie się też co jakiś czas oberwało, jak naćpany i niezrównoważony psychicznie przyszły policjant, siedzący za mną, dostawał wjazdu po narkotykach i potrafił np. założyć od tyłu łańcuch i drzeć się przy tym jak oszalały.

Nie należałem do sprawnych fizycznie, miałem inne zainteresowania niż reszta, dodatkowo dobrze się uczyłem (poza matematyką, której nienawidziłem), ponadto robiłem zdjęcia dokumentując zmiany w mieście, co wzbudzało jakąś zawiść – jesteś w czymś dobry, to trzeba cię szybko sprowadzić na ziemię. Taka panuje mentalność nie tylko w tej szkole. Tacy ludzie jak ja nazywani są pedałami, lalusiami, frajerami i innymi. Gdybym był z bogatej rodziny z układami lub miał rodzeństwo, czy kumpli kryminalistów, to nie podskoczyliby, ale to oni takich mieli. Ale były to incydentalne przypadki do czasu, kiedy popadłem w konflikt interesów z nauczycielem matematyki Piotrem Pyrdołem. Wtedy miałem przejebane. I mam do dziś.

Swego czasu prowadziłem stronę internetową szkoły. Piotr Pyrdoł chciał mi to odebrać, co udało mu się na początku piątej klasy. Sposób, w jaki robił podchody i intrygi, nie przystoi nauczycielowi, ale jak widzę, jacy ludzie zostają nauczycielami, to płakać się chce. Mógł powiedzieć pewne rzeczy wprost, nie byłoby konfliktu. Na początku piątej klasy technikum Piotr Pyrdoł przejął stronę internetową. Ale nie wystarczyło mu to. Musiał pokazać swoją władzę i szczuć innych na mnie. Oprócz tego Piotrowi Pyrdołowi przeszkadzało, że robiłem zdjęcia do pracy dyplomowej o szkole. Wcześniej to on robił takie zdjęcia. Mogę się tylko domyślać, czy bezinteresownie, czy po prostu chciał być gwiazdą. Był wrzesień 2002 i na rozpoczęciu roku szkolnego matematyk zobaczył w moich rękach aparat cyfrowy. Wiadomo, wkurwił się nie na żarty, bo przecież „jak taki gnojek może mieć taki sprzęt”.

Na lekcjach nastawiał przeciwko mnie całą klasę, a także innych nauczycieli, którzy w ramach chorej solidarności zawodowej dołączyli do manipulowania uczniów klas maturalnych. Kiedy 25 osób z trzydziestu jeden w klasie miało ocenę niedostateczną ze sprawdzianu, była to moja wina i w mojej obecności Piotr Pyrdoł potrafił mówić „wiecie, przez kogo macie takie oceny” lub „jest taki jeden wśród was, przez którego wszyscy cierpicie. Jak nic z nim nie zrobicie, nie zdacie matury”. Wkrótce dołączyli do niego inni nauczyciele. Ktoś zniszczył coś w szkole – było na mnie. Ktoś coś ukradł – na mnie. Jakaś awaria wynikająca z przyczyn naturalnych – moja wina. Słabe oceny – moja wina. Nauczyciele przez wiele miesięcy powtarzali uczniom, że to ja jestem winny wszystkiemu złu i wszystkim złym ocenom i przeze mnie nie zdadzą matury. Wszyscy w to stopniowo uwierzyli i byłem tępiony na całego.

Kolejnym moim grzechem był fakt, iż jako jedyny z klasy zdecydowałem się zdawać na pisemnej maturze historię. Wszyscy, poza mną, wybrali matematykę, choć wielu tak naprawdę nie miało pojęcia o podstawowych zagadnieniach. Łatwo było więc znaleźć kozła ofiarnego.

Czarę goryczy przelała plotka rozpuszczona przez nauczycieli, że przez jakieś moje listy do kuratorium matura będzie odbywała się pod nadzorem pracowników kuratorium z Krakowa, a nie nauczycieli ze szkoły (wtedy obowiązywała „stara matura”). Listów nikt nie widział, ale wszyscy w to uwierzyli.

Wiadomo, wszyscy w te bzdury uwierzyli, więc miałem dosłownie przejebane (nie ma innego słowa). Codziennie przez 4 miesiące, później nawet nie chodziłem do szkoły. Najwięcej tępili mnie bandyci szumnie zwani sportowcami. Niekończące się pogróżki, naruszenia nietykalności cielesnej, szczucie, kradzieże pieniędzy, niszczenie ubrań – gehenna. Na lekcjach wciąż słyszałem, „ty chuju, zajebiemy cię”, „ty skurwysynu” itp., a nauczyciele podgrzewali atmosferę, przypisując mi kolejne przewinienia, które były sprawką np. kogoś, kogo rodzice mieli znajomości z dyrekcją szkoły i był nietykalny. Byłem pośmiewiskiem szkoły, miasta i powiatu. Im bardziej próbowałem przekonać, że te zarzuty są zmyślony, tym większa była agresja grupy. Jak to ze sportowcami bywa – skończyło się, powiedzmy, na solówce ze znanym oświęcimskim piłkarzem – Marcinem Barciakiem, dawniej świetnym kolegą, później najaktywniejszym oprawcą. Postawiłem się w końcu, ale wiadomo jakie są szanse w starciu niezrównoważony psychicznie sportowiec kontra spokojny człowiek siedzący całymi dniami przy komputerze. Koleś bez powodu wpadł w taką furię, że gdyby go nie odciągnęli, zabiłby mnie. Jaka była przyczyna – po prostu podczas zajęć wychowawczyni, w której zakochani byli sportowcy mający nadzieję na seks lub stały związek (chociaż była mężatką i miała dziecko), kierowała ich złość i winę za niepowodzenia na mnie – głównie przez tę kobietę – Joannę Ganobis, która do dziś jest polonistką w jednej z oświęcimskich szkół średnich, inni zachowywali się wobec mnie jak wściekłe małpy. 

Marcin Barciak został bohaterem szkoły i Oświęcimia, a we wszystkich oświęcimskich szkołach nauczyciele straszyli przez wiele lat niepokornych uczniów, że skończą jak ja. Kiedy nauczyciele mijali mnie na ulicy, wybuchali dzikim śmiechem, podobnie jak ścierwa z klasy. Dawniej myślałem, że wiedzą i osiągnięciami naukowymi pokażę im, kto miał rację, niemal wszystko włożyłem w naukę a dziś – moi oprawcy, w tym Marcin Barciak, są szanowanymi obywatelami, a ja jestem zerem. Marcin Barciak to wielki piłkarz i nauczyciel wuefu w Szkole Podstawowej nr 5 w Oświęcimiu, ponadto prezes klubu piłkarskiego MKP D & R Unia Oświęcim. Za jakiś czas pewnie zostanie dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 5 w Oświęcimiu lub otrzyma inne prestiżowe stanowisko. Inny oprawca został policjantem i dzielnicowym w jednej z podoświęcimskich miejscowości, dwóch sportowców z Brzeszcz robi kariery w górnictwie i korporacji. Ostatni z najaktywniejszych oprawców popełnił samobójstwo pięć lat temu. To oni mają jednak większy wpływ na opinię innych niż ja, to oni są szanowani, bo są chamscy, agresywni, wulgarni. I wciąż wierzą w bzdury opowiadane przez nauczycieli. A co ja mam z nauki? Słabą kondycję, zniszczony wzrok, kręgosłup i mięśnie jak najsłabsze kobiety. 

Skończyło się na tym, iż to ja zdawałem maturę przed komisją kuratoryjną w Krakowie. O dziwo, poszło mi bardzo dobrze, chociaż nauczyciele w „Budowlance” z premedytacją rozpowszechniali kłamstwa, iż zdałem bardzo słabo. Większość z ówczesnych maturzystów do dziś wierzy, że to przeze mnie zdali maturę tylko na ocenę dopuszczającą, a brak komisji kuratoryjnej na maturze był wynikiem tego, iż mnie tępili. Niewyobrażalne, jak wyprali im mózgi. 

Pseudopedagodzy z Zespołu Szkół Budowlanych w Oświęcimiu, jak przystało na patologicznych kłamców, wmawiali uczniom, że na maturze poszło mi bardzo słabo.

GDYBYM W SZKOLE SKATOWAŁ MOICH OPRAWCÓW

Gdybym wygrał ustawkę z psycholem Marcinem Barciakiem, moje życie potoczyłoby się inaczej. Pewnie zapytacie, co innego mogłem zrobić. Ofiary mobbingu mogą jedynie unieszkodliwić swoich oprawców z zaskoczenia, co dzieje się czasami w różnych szkołach, ale to zawsze ofiara jest winna, bo psychiatria i wymiar sprawiedliwości zawsze bronią grupy. Nie każdy uprawia wyczynowo sport i nie każdy jest w stanie wpaść w furię w ciągu sekundy – to drugie zagwarantowałoby mi zwycięstwo.

Co mogłem zrobić w szkole, kiedy mnie tępiono:

– zabić swoich oprawców. Zostałbym psycholem, który atakuje niewiniątka.

– uszkodzić moich oprawców na tyle, żeby nic nie zrobili mi do końca szkoły. Także zostałbym potworem i niewiniątkiem, a bracia, rodziny i znajomi patole moich oprawców polowaliby na mnie. Gdybym prewencyjnie uszkodził osoby ich znajomych i rodzinę stanowiących dla mnie zagrożenie, zostałbym wykreowany na bandytę masowo atakującego niewiniątka.

Tak naprawdę nie mogłem zrobić nic. Schematy rządzące zachowaniami społeczeństwa widać nawet w programach „reality show”.

Dawniej nie było tak łatwo dostępnych siłowni, licznych klubów sztuk walki i możliwości uprawiania sportu. Ponadto musiałbym popracować z psychologiem lub kimś, kto zamiast powtarzać „nie możesz”, „nie dasz rady”, „to ty jesteś winny”, wpoiłby mi pewność siebie. Wtedy mógłbym ich pokonać pojedynczo.

GDYBYM SKATOWAŁ MOICH OPRAWCÓW PO LATACH

Gdybym skatował moich oprawców po latach, co ze względu na stan mojego zdrowia nie będzie możliwe, zostałbym również przedstawiony jako potwór, który ubzdurał sobie, że był tępiony i pobił niewinnych aniołków, wzorowych obywateli i prawdziwych Polaków. Dostałbym najwyższy wymiar kary lub zamknęliby mnie do końca życia w szpitalu psychiatrycznym, a przez nawiązki oraz koszty sądowe zniszczyliby mnie finansowo. O ile oczywiście pominiemy wychowawczy wpierdol na policji, co podobno nigdy się nie zdarza. Ponadto polowaliby na mnie bracia i znajomi moich oprawców, którzy dziś są szanowanymi obywatelami, ideałami kochanymi przez społeczeństwo. Media także zaszczułyby mnie.

Według psychiatrii to ja jestem zły z następujących powodów:

  • źle piszę o kolegach z klasy.
  • źle piszę o swojej szkole.
  • długo rozpamiętuję negatywne przeżycia.
  • dochodzę swoich racji bez względu na koszty społeczne.
  • wybrałem na maturze historię zamiast matematyki, więc jestem nieprzystosowany społecznie.
  • nie uznaję autorytetów (czyli np. nauczycieli-kłamców).

Zgodnie z teorią psychiatrii powinienem cieszyć się z sukcesów moich oprawców, a w czasie nauki w szkole wybrać matematykę jako przedmiot maturalny, zamiast historii, z której byłem dobry, bo wszyscy wybrali matematykę.

Gdyby znalazł się świadek, który potwierdziłby, że byłem tępiony, a sąd uwierzyłby mu i uznał jego zeznania za wiarygodne, miałbym szansę na nadzwyczajne złagodzenie kary i łagodny wyrok. Niestety, nie znajdzie się nikt taki. Wszyscy opisywaliby, jak to cudownie było w szkole, przypisywali mi pozytywne cechy, robiąc ze mnie wariata, który ubzdurał sobie jakieś szykany i atakuje dobrych kolegów.

Nawet moi rodzice wybielają moich oprawców, bo przecież oni tylko chcieli mieć lepsze oceny i musieli mnie tępić, żeby zdać. Nikt nie pomyśli, że skoro chcieli zdać maturę, mogli się uczyć, albo wybrać jakiś inny przedmiot, a nie matematykę, z której byli bardzo słabi. 

Cokolwiek zrobiłbym, to ja będę tym złym. Jeśli którykolwiek z nich coś mi zrobi lub oskarży mnie o coś, będzie bohaterem. Takie jest przeznaczenie.

Gdyby sąd oceniał szkodliwość społeczną mojej zemsty, uznałby, że to czyn zasługujący na szczególne potępienie, bo pobiłem wzorowych obywateli, przykładnych ojców i cenionych pracowników. Sąd nie brałby pod uwagę, jak wydarzenia zniszczyły moją psychikę, że każdego dnia przeżywam koszmary na nowo i nie jestem w stanie przez to choćby częściowo funkcjonować. Ponadto zemsta na Marcinie Barciaku sprawiłaby, że podobni debile, którzy w zamian za lepsze oceny są gotowi zabić niewygodnych uczniów, pomyśleliby dwa razy, a mafia nauczycielska również zastanowiłaby się, niszcząc tak ludzi.

Przykład:

Jeśli zrobię coś Marcinowi Barciakowi, mam przeciwko sobie cały Oświęcim i region – władze, policję, bandytów, kibiców, zawodników z Unii Oświęcim oraz innych klubów piłkarskich. Jeśli oni mi coś zrobią, wszystko będzie dobrze. Jeśli uniknę ataku na mnie lub mieszkanie i wyprzedzając kolejny atak np. wtargnę na lodowisko lub trybunę i zaatakuję bandytów, zostanę potworem i szaleńcem. Wiadomo, jak skończyłby się atak, ale przynajmniej wyrwałbym trochę chwastów. Jednostka jest bezradna wobec zwyrodnialców, którzy ustalają zasady rządzące społecznościami.

SKUTKI MOBBINGU

Planowałem ukończyć studia doktoranckie, zostać na uczelni, a potem jako doktor habilitowany skatować moich oprawców. Zaplanowałem 10 lat treningów kondycyjnych i siłowych. Szło dobrze, po sześciu latach skończyło się kontuzją kręgosłupa, później przyszła choroba nowotworowa i następne lata zmarnowane. Próby powrotu do sportu kończyły się kolejnymi kontuzjami, a obecnie jestem kaleką. Widzę, jak moi oprawcy zwiedzają świat, cieszą się życiem, zdrowiem, dobrze zarabiają, są szanowani – zupełne przeciwieństwo mnie. Zdrowi, umięśnieni, szczęśliwi. Takie jest przeznaczenie – mnie się nic nie udaje. Tylko na filmach oraz w bajkach ofiarom po latach udaje się zemścić na katach. 

Koszmary z tego okresu powracają codziennie – w dzień i w nocy. Przez wspomnienia nie mogę nawiązać normalnych relacji z innymi ludźmi, spać, uczestniczyć w życiu publicznym, po prostu zabijają mnie. Codziennie widzę osiłków z tamtej szkoły, każdy spacer, każdy film, wszystko ożywia wspomnienia – oni są kimś, cieszą się szacunkiem. 

Jedynym moim marzeniem jest wyrównanie rachunków z Marcinem Barciakiem i innymi moimi oprawcami z Zespołu Szkół Budowlanych w Oświęcimiu.

Nikt z moich oprawców ani nikt z klasy nie widzi niczego złego w swoim zachowaniu. Zero refleksji. To oni są jednak prawdziwymi Polakami, prawdziwymi mężczyznami, wzorowymi mężami lub żonami. Szczęśliwymi, otoczonymi przyjaciółmi i rodziną. Omijają ich poważne choroby i nieszczęścia, wszystko im się udaje, robią kariery.

Piotr Pyrdoł, ze względu na moją sprawę, przeniósł się do elitarnego Liceum im. Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu, gdzie uczy do dziś. Cieszy się zdrowiem i szacunkiem, ustawił swoje dzieci, podobnie jak inni nauczyciele rozpuszczający plotki o mnie. Nauczyciele z Zespołu Szkół Budowlanych w Oświęcimiu żyją lub żyli długo i szczęśliwie, doczekali się wysokich emerytur, ustawili swoje dzieci, są szanowani, omijały ich poważne choroby i nieszczęścia. Karma wraca, jak to mówią idioci.

Fragment teledysku Aerosmith – Living On The Edge. Od 03:00 do 03:20 pokazywana jest scena w szkole. Ze względu na niesamowite podobieństwo do konkretnych osób z mojej klasy i mojej wychowawczyni, przez wiele lat myślałem, że ktoś naprawdę nagrał zajęcia języka polskiego w pierwszej klasie, a w teledysku pokazali  najtęższe umysły w 57-letniej historii Zespołu Szkół Budowlanych w Oświęcimiu.

PIOTR PYRDOŁ – WYBITNY MATEMATYK I NAJGORSZY STRATEG

Matematyka i logiczne myślenie idą podobno ze sobą w parze. Matematycy potrafią doskonale planować, myśleć i przewidywać. Pokażę wam na przykładzie Piotra Pyrdoła, jak to wygląda w praktyce.

Byłem bardzo słabym uczniem z matematyki, chociaż przez pierwsze trzy lata technikum nie było tego widać po ocenach. To znaczy kiedy coś rozwiązywałem na brudno, wydawało mi się, że będzie dobrze. A później przy tablicy lub na sprawdzianie do pewnego momentu wszystko w porządku, a potem pustka w głowie i ocena niedostateczna. Nie miałem pretensji do Piotra Pyrdoła o oceny ani o sposób nauczania. Ceniłem go za ogromną wiedzę z matematyki, natomiast nienawidziłem odzywek typu „ty pajacu”, „ty ciemniaku”, czy „ty ofermo”, którymi czasami mobilizował niektórych uczniów do nauki. Mnie to zniechęca, podobnie jak słabe oceny, pomimo kilku prób poprawek.

Piotr Pyrdoł chciał przejąć stronę internetową szkoły i dopiął swego. Gdyby mu to wystarczyło, siedziałbym cicho w piątej klasie technikum, żeby tylko zdać maturę. Ale nie wystarczyło.

Gdyby Piotr Pyrdoł poczekał, aż skończę swoją pracę dyplomową i przez jeden rok szkolny będę robił zdjęcia w szkole, nie byłoby późniejszych zdarzeń. Ukończyłbym szkołę, poszedł swoją drogą, on znów robiłby zdjęcia i wrócił do roli szkolnego celebryty.

Ale nie, trzeba pokazać swoją władzę, knuć intrygi, rozsiewać plotki, napuszczać innych na mnie. Taki wielki matematyk, a nie potrafi przewidzieć, czym może się to skończyć.

Wbrew pozorom, konflikt był niszczący nie tylko dla mnie. Sprawa stała się głośna w Oświęcimiu i w zasadzie tylko mało rozgarnięci uczniowie chcący łatwo zdobyć papierek wybierali Zespół Szkół Budowlanych w Oświęcimiu. Liczba uczniów w szkole spadła przez 15 lat o około 70% i szkoła została zlikwidowana w 2017 roku. Chyba nikt nie chciał podzielić mojego losu lub być tępionym za zainteresowania inne niż bójki, imprezy, czy narkotyki.

Konflikt tak naprawdę ciągnie się do dziś. Kiedy idę do lekarza, często jest to kolega z klasy Piotra Pyrdoła. Sędzia w sądzie – kolega z klasy Piotra Pyrdoła. Biegły sądowy – koleżanka z klasy Piotra Pyrdoła. Urzędnicy to często jego znajomi. Ja nie mam żadnych układów.

Piotr Pyrdoł oczywiście nie wybrałby na ofiarę kogoś z bogatej rodziny, syna policjanta, syna prawnika, boksera, kryminalisty, czy sportowca. Zawsze wybiera się ludzi stłamszonych, zahukanych, bez układów.

Piotr Pyrdoł
Piotr Pyrdoł na rozpoczęciu roku szkolnego 2002/2003, kiedy zobaczył mnie z aparatem. Widząc jego minę nietrudno się domyślić, jaki będzie dla mnie ostatni rok nauki w technikum.

ZOBACZ GŁUPOTĘ UCZNIÓW Z ZESPOŁU SZKÓŁ BUDOWLANYCH W OŚWIĘCIMIU:


Nie wyobrażacie sobie, jak wielka jest głupota ludzi. Pokażę ją na przykładzie. W Zespole Szkół Budowlanych w Oświęcimiu, podobnie jak w wielu innych szkołach tego typu, matura wyglądała tak, że w toalecie czekały rozwiązania kilku zadań napisane, powiedzmy, przez Świętego Mikołaja (nie mogę napisać, że przez nauczycieli, bo odpowiadałbym za zniesławienie). Dzięki temu na przykład maturę z matematyki zdali niemal wszyscy, choć w normalnych okolicznościach zdałyby może 4 osoby z 30. Jedna uczennica z klasy, która przez pięć lat miała na świadectwie czwórki i piątki z matematyki, ujęła się ambicją i nie skorzystała z gotowych rozwiązań. Nie zdała pisemnej matury z matematyki jako jedyna z maturzystów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, iż winę za swoje niepowodzenie zwalała i zwala na mnie. Ona naprawdę wierzy, że to przeze mnie. Mimo swojej głupoty ma mnóstwo przyjaciół, szczęśliwą rodzinę, dobrze płatną pracę i cieszy się życiem.

  • sytuacja pokazuje, jak sprzedajni i tępi są ludzie, pomijając psycholi (dziś szanowani obywatele), których w tej szkole nie brakowało.  Chodzisz z kimś 4,5 roku do klasy, kolegujecie się, a wystarczy, że nauczyciele zaczną mówić, iż słabe oceny oraz perspektywa oblania matury to twoja wina i jeżeli nic ze mną nie zrobią, to mogą nie zdać matury i masz przeciw sobie wszystkich. Oni w to bezkrytycznie wierzą. 
  • w Zespole Szkół Budowlanych w Oświęcimiu, oprócz chamstwa, było niewyobrażalne podlizywanie się nauczycielom i wyścig szczurów. Nie do pomyślenia jest, do czego zdolni byli tamtejsi uczniowie, żeby uzyskać lepszą ocenę z kartkówki lub średnią wyższą o 0,1. Jakie znaczenie w późniejszym życiu mają te oceny? Nie mają żadnego znaczenia. Ale szkoła nauczyła ich, że nawet najmniejsza korzyść jest warta najpodlejszych zachowań.
  • przez 4 lata oceny ze sprawdzianów z matematyki wyglądają następująco: 15-20 niedostatecznych, 5 dopuszczających, 3 dostateczne, 2 dobre i 1 bardzo dobra – ogólnie coś w tym stylu. Nikt nie ma pretensji. Jednak, kiedy w piątej klasie technikum oceny wyglądają tak samo, okazuje się, że to moja wina i wszyscy w to wierzą. Czy oni są zdrowi psychicznie? Według psychiatrii tak.
  • na niektórych przedmiotach zawodowych w Zespole Szkół Budowlanych w Oświęcimiu oceny wystawiano na podstawie sprawozdań z doświadczeń. Były takie przedmioty, że wszyscy mieli to samo w sprawozdaniach, a oceny wahały się od 2 do 6. Na szczęście tych przedmiotów nie było już w piątej klasie technikum, bo osoby mające gorsze oceny, byłyby przekonane, że to przeze mnie.
  • podobny schemat mobbingu stosuje się w zakładach pracy, więzieniach, polityce. Na przykład gdyby codziennie szef powtarzał grupie pracowników, że przez kogoś nie dostają premii przez kilka miesięcy i straszył ich, że stracą pracę lub obetną im pensję, też wszyscy tępiliby osobę wskazaną przez szefa. Albo gdyby w więzieniu strażnicy powiedzieli więźniom, że przeze mnie zostaną pozbawieni jakichś udogodnień i tym podobnych, też miałbym przechlapane. Takie jest życie. Ludzie chcą mieć ofiarę, a ja, jako osoba o innym charakterze i zainteresowaniach, doskonale się do tego nadaję.
  • przez tamte wydarzenia przylgnęła do mnie łatka ofiary i szmaty, którą każdy może pomiatać. Bandyci z tej meliny czasami prowokują mnie na ulicy lub np. jadąc samochodem plują na mnie lub rzucają we mnie czymś. Kiedyś nie wytrzymam i będzie wielka nagonka, jakim to jestem psycholem.
  • pewnie wielu z was zapyta, dlaczego nie potrafiłem się bronić. Kiedyś dobrze się biłem, potrafiłem dokopać silniejszym, ale zawsze w domu słyszałem, że „nie możesz”, „masz być dla wszystkich miły, grzeczny”, „nie dasz rady”, „nie potrafisz” i setki innych powodów, przez które straciłem w pewnym momencie pewność siebie. Kiedy później dochodzi do starcia, jesteś przegrany, bo masz blokadę w głowie. Nie wiesz, jak się zachować, kiedy tępi cię niezrównoważony psychicznie ćpun, złodziej i alkoholik (dziś szanowany pan władza).  Wciąż myślisz, co się może stać, a oni tego nie mieli, bo byli uczeni pewności siebie i wciąż wszczepiano im poczucie własnej wartości. Dziś przez to oraz przez wydarzenia ze szkoły jestem przegrany na rynku pracy i w życiu. To zostaje w głowie. Moim przeznaczeniem jest bycie szmatą i ponoszenie porażek. Po latach okazało się, że cechy, które we mnie zniszczono, są pożądanymi cechami u mężczyzny.

Dawniej myślałem, iż moimi osiągnięciami pokażę moim oprawcom i reszcie wyśmiewających mnie osób, że się mylili, iż mogą mnie teraz pocałować w dupę. Jest na odwrót. To oni są kimś, ja jestem nikim. Nie mogę napisać, czego żałuję z lat szkolnych, bo miałbym na karku prokuratora.