L O A D I N G
blog banner

Moja kariera przestępcza

Jako osoba niepokorna o niewyobrażalnym pechu, popadam w konflikty z bucami na wysokich stanowiskach, którzy mają za sobą skorumpowane służby, urzędy, Ślepą Ciemną Masę i media. Nie inaczej było na Uniwersytecie Masaryka w Brnie. Pechowo dawniej przypadkowo trafiłem na forum uniwersyteckie, gdzie Czesi wyśmiewali Polskę i poznałem administratora systemu Michala Brandejsa – wyjątkowo odrażającego gbura kochanego przez społeczeństwo oraz dziekana Wydziału Filologii Josefa Kroba, również niewyobrażalnego buca, który paradował po uczelni z wysoko uniesioną brodą i rękami w kieszeniach, jakby chciał przemówić „jestem wielkim bóstwem, a wy jesteście śmieciami”. Ludzie kochali jednak tych dwóch, a ja odważyłem się obu skrytykować za chamskie zachowanie w którejś z dyskusji o Polsce, gdzie Czesi oraz Zaolziacy opluwali nasz kraj.

To, co napiszę poniżej, może wydawać się groteskowe i absurdalne, jest jednak prawdą. Uprzedzając fakty napiszę, iż udało mi się udowodnić w sądzie, że Uniwersytet Masaryka w Brnie, wraz z czeską policją i mediami, przez długi czas prowadził kampanię oszczerstw przeciwko mnie, jednak nie ma to żadnego znaczenia, bo nikt o tym nie napisał. Nikogo to też nie obchodzi, bo tacy ludzie jak studenci i Polacy zakochani w Czechach są głusi na jakiekolwiek argumenty. Panuje myślenie „postawiłeś się, to ty jesteś winny”, bo przecież jako posłuszny niewolnik powinieneś godzić się na wszystkie oszczerstwa i upokorzenia. Na wszystko złożył się splot nieszczęśliwych wypadków. Na koniec chciałbym nadmienić, że żałuję każdej sekundy straconej na studia, naukę i projekty nadprogramowe – kompletna strata czasu. Nawet bez żadnych konfliktów nie zostałbym przyjęty na studia doktoranckie. Po prostu mają swoich, a ktoś, kto ma nowe pomysły, świeże podejście i młodzieńczą, naiwną chęć do działania, jest tylko zagrożeniem, które trzeba wyeliminować.

Bomba śmierdząca (zobacz wielki wybuch w 37 sekundzie filmiku)
Ktoś podłożył bombę śmierdzącą pod gabinetami nauczycieli bałkanistyki. Według zeznań Romana Madeckiego i innych kłamców, był to ładunek wybuchowy, w wyniku wybuchu popękały ściany i okna, huk przeraził wszystkich, a nauczyciele i studenci boją się chodzić na uczelnię. Podobno to moja sprawka, więc zostałem wielkim terrorystą. Dla głupich studentów, sądu oraz opinii publicznej wersja pajaców z Instytutu Slawistyki jest w stu procentach prawdziwa.

Zemsta za krytykę przyszła szybko. Kiedyś, ktoś dla relaksu przed sesją egzaminacyjną, założył dla zabawy temat „Najładniejsze zdjęcia studentek w uczelnianym intranecie”. W dyskusji brało udział sporo osób, ja też szukałem ładnych zdjęć. To był początek moich kłopotów, bo oficjalnie uznano, co przeczytacie w jakichś dokumentach, że masowo pobierałem zdjęcia studentów na komputer. To kompletna bzdura, bo przeglądanych zdjęć nie było tak dużo, a ja ich w ogóle nie pobierałem, tylko przeglądarka sama je zapisywała w plikach tymczasowych. Oficjalnie jednak byłem zboczeńcem i szpiegiem, ponadto dodano do tego stek kłamstw. Wszystko bez mojej wiedzy i prawa do obrony. Od tego czasu wokół mojej osoby na uczelni zaczęły dziać się dziwne rzeczy, o których nie będę się rozpisywał. Inni uczestnicy tej dyskusji i podobnych w przeszłości nie ponieśli żadnych konsekwencji za przeglądanie zdjęć.

Drugim pechowym zdarzeniem była nagła śmierć mojego promotora i kierownika kierunków związanych z językami zachodniosłowiańskimi. Pewne ustne umowy poszły w niepamięć i zrobił się bałagan, ponadto nowy kierownik – Roman Madecki – przekształcił tę instytucję w coś w stylu klubu gejowskiego/LGBT i kliki znajomych. Oczywiście, miał do tego prawo, ale robi się to inaczej. Doszły do tego poważne kłopoty rodzinne, które uniemożliwiły mi np. kontynuowanie studiów na innej placówce i trzeba było walczyć, żebym w ogóle nie został wyrzucony na bruk.

Myślałem, że jak będę siedział cicho i odpuszczę sobie drugi kierunek, który kończyłem, to dadzą mi spokój. Jednak nie dali. Po siedmiu latach studiów próbowałem się dostać na studia doktoranckie z języków słowiańskich. Wchodzę na egzamin, a tu takie spojrzenia, jakbym był w jakieś sali śmierci. Przedstawiasz się, część z wielkich profesorów się śmieje. Przedstawiasz swoje projekty, wyśmiewają mnie w sposób urągający ludzkiej godności. Nie dostałem się na studia doktoranckie jako jedyny w historii tego kierunku. Później ci sami naukowcy z Instytutu Slawistyki w Brnie wykorzystali moje pomysły i nieźle się obłowili na grantach. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że tak jest wszędzie – nie masz układów, nie osiągniesz nic.

Ankieta przedmiotowa
Ankieta przedmiotowa do mojego przedmiotu. Jak na pierwszy semestr, oceny były dobre, np. przydatność przedmiotu, nauczyciel jako specjalista. Gdybym mógł nabrać doświadczenia, po latach byłoby lepiej. Ankieta, podobnie jak wszystko, co mogłoby świadczyć na moją korzyść, zniknęło z internetu.

PIERWSZA SPRAWA KARNA

Postanowiłem walczyć z uczelnią o dobre imię, w sposób nietuzinkowy, jak przystało na mnie. Opisywałem wszystko w internecie na swoim blogu, zrewanżowałem się uczelni za szykany podkładając ryby za szafami i w szybach wentylacyjnych, kostkę masła na szafie koło gabinetu dziekana i zrobiłem kupę pod drzwiami Romana Madeckiego – wybitnego polonisty. Liczyłem iż zostanie to potraktowane jako czeski humor, winę za ryby zwalę na koty żyjące w budynkach uczelni oraz zawnioskuję o badanie DNA stolca. Wiedziałem, że pracownicy Instytutu Slawistyki, dziekan wydziału i Michal Brandejs będą czytać mój blog, co mogłem wtedy śledzić w statystykach bloga, więc przyznawałem się również do czynów, których nie popełniłem, a o których wiedziałem np. z blogów pracowników uczelni i grup dyskusyjnych na Facebooku. Byłem święcie przekonany, że w razie ewentualnych problemów udowodnię swoją niewinność w sprawiedliwym, niezawisłym sądzie, gdzie świadkowie muszą mówić prawdę, wszystko się sprawdza w postępowaniu dowodowym, a szykany wyjdą na jaw i oczyszczę swoje imię.

Najgłupszy detektyw świata Roman Madecki i jego pomocnicy ściągają kopię Google mojej strony z komputera w gabinecie zmarłego kierownika polonistyki. Mnie się to za każdym razem pokazywało. Według sądu i opinii publicznej taki dowód to choroba psychiczna i moje urojenia, a Roman Madecki był niezwykle mądrym detektywem. Nikt nie dopuści, aby wyszło na jaw, iż głupi student ośmieszył wielkich naukowców oraz służby.

Nie wiedziałem jednak, jak działają sądy – myślałem, że wszystko trzeba udowadniać, oskarżony może łatwo się bronić lub podważać zeznania świadków. Wrobiono mnie w szereg innych przestępstw, między innymi w zniszczenie 33 zamków oraz podłożenie jakichś petard lub ładunków wybuchowych pod gabinetem ponad 70-letniej sekretarki slawistyki. Według zeznań świadków po wybuchu popękały szyby w oknach, zostały uszkodzone meble, na korytarzach było pełno dymu; a studenci i pracownicy są przerażeni i boją się przychodzić do szkoły. Co się okazało – ktoś podłożył zwykłą „bombę śmierdzącą” pod gabinetami wykładowców bałkanistyki, a reszta to celowy zabieg, aby zrobić ze mnie zwyrodnialca atakującego bezbronne staruszki. Nikogo to jednak nie obchodzi, również sądu. 

Na uczelni rozwieszono plakaty z moim wizerunkiem, na których było napisane „Dariusz Sieczkowski – jeśli zobaczycie tego osobnika na Wydziale Filologii, powiadomcie niezwłocznie policję, która prowadzi śledztwo w sprawie ataków wyżej wymienionego na pracowników i majątek uczelni”. Przebywałem nieświadomy niczego w Polsce, plakaty szerzyły się drogą internetową na Facebooku i innych portalach społecznościowych bez mojej wiedzy przez kilka miesięcy – podobnie jak decyzja komisji dyscyplinarnej. Wiadomo, jak wyobrażali mnie sobie studenci zapatrzeni w wykładowców, ludzie oglądający te plakaty na różnych forach i stronach internetowych. Chodzi psychol z nożem i atakuje. Oczywiście czescy tchórze i kłamcy nie ujawnią z imienia i nazwiska, kto zdecydował o rozwieszeniu tych plakatów. 

Dariusz Sieczkowski
Słynne plakaty z moim wizerunkiem w formie listu gończego na Uniwersytecie Masaryka w Brnie (2010). Zdjęcie z 2006 roku, ale pomimo siwych włosów można mnie rozpoznać. Gdyby napisali „Dariusz Sieczkowski – wielki gangster, podkłada ryby za szafami i robi kupy pod drzwiami, dzwońcie natychmiast po policję”, nie miałbym zastrzeżeń. Obecnie to moje oficjalne zdjęcie. Czescy tchórze nie ujawnią się, kto zadecydował o rozklejeniu plakatów – podobno to inicjatywa studentów, lecz nazwisk nikt nie poda, nikt nic nie wie. Cóż, naród tchórzy i kłamców.

Kiedy dowiedziałem się o plakatach zgłosiłem się na policję Brnie, aby złożyć zeznania, licząc również na odszkodowanie za plakaty w razie uniewinnienia. Całą procedurę od postawienia zarzutów (pierwsze przesłuchanie było w porządku) do procesu mogę określić jednym słowem – farsa. Jak się bronić, kiedy wystarczy słowo świadka bez weryfikacji, sędzia uchyla wszystkie pytania do świadków i odrzuca wszystkie wnioski dowodowe? Zostałem skazany na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 18 miesięcy oraz zakaz pobytu na terenie uczelni przez 18 miesięcy plus zwrot kosztów rzekomo zniszczonych zamków (rozumiem, gdyby powiedzieli, że zostały zniszczone 2 zamki, dałoby się zniszczyć 5 zamków, ale 33 zamki w biały dzień, pod okiem kamer i w czasie, kiedy studenci mają zajęcia?)

Vášek – jeden z kotów, na które chciałem zwalić ryby za szafami. Mówiłem, że to studenci dokarmiają koty żyjące w budynkach uczelni, a koty chowają ryby za szafami.

DRUGA SPRAWA KARNA

Druga sprawa karna łączy się z pierwszą i to ona mnie rozsławiła jako wielkiego terrorystę i psychola. Był październik 2011 roku. Złożyłem odwołanie, ale spodziewałem się odrzucenia apelacji i podania wyroku do publicznej wiadomości we wszystkich mediach, więc osiem dni wcześniej na swojej stronie opublikowałem czterostronicowe oświadczenie, w którym opisałem szykany na uczelni oraz przebieg procesu. Na koniec celowo, aby sprowokować uczelnię i służby do działania zgodnego z moimi przewidywaniami, napisałem, iż „co noc śni mi się iż podpalam uczelnię oraz morduję swoich prześladowców”, „nie dziwię się Breivikovi” i kilka podobnych zdań, przy czym swoich prześladowców wymieniłem z imienia i nazwiska, aby w przyszłości każdy, kto będzie miał z nimi problemy, mógł się powołać na moją sprawę. Oświadczenie według założeń miało się pojawić w mediach zamiast komunikatu prasowego wydanego przez sąd i czeską policję. 

W dniu publikacji mojego oświadczenia przeczytano dokument na uczelni, w tym z gabinetu dziekana Josefa Kroba. Już dzień po publikacji swojego oświadczenia notowałem w statystykach strony wejścia z czeskiej policji, polskich i czeskich służb specjalnych (w 2011 roku można to było w prosty sposób sprawdzać; po to zresztą prowadziłem blog, aby wiedzieć, kto wyszukuje moje nazwisko w wyszukiwarce – podobno to już kwalifikuje się pod zaburzenie osobowości i powinno się siedzieć w psychiatryku). Trzy dni przed sprawą pojechałem jeszcze do Czech złożyć dodatkowe pismo w sądzie oraz prowokować policję, aby myśleli, że pójdę na rozprawę. Było dla mnie jasne, że będą chcieli mnie zatrzymać lub zabić i chwalić się całemu światu, jak udaremnili zamach terrorystyczny.

IP
Dziekan Wydziału Filologii Uniwersytetu Masaryka Josef Krob wchodzi na moją stronę i czyta moje oświadczenie (istniały dodatkowe logi systemu, które to potwierdzały. Oficiajnie zawiadomił policję dopiero 7 dni później – tak długi czas od przeczytania dokumentu do zawiadomienia świadczył, że nie bał się gróźb. W sądach początkowo uznawali ten dowód za chorobę psychiczną. Josef Krob nieudolnie próbował użyć anonimizera, który nie zadziałał, co już świadczy o planie intrygi.

19.10.2011r., w dniu posiedzenia apelacyjnego, rano wracałem pociągiem do Polski. O 12:00 wysiadłem w Zebrzydowicach, a tuż za Zebrzydowicami pociąg się wykoleił. I to tak ciekawie, że gdybym nie wysiadł, to na miejsce, na którym jechałem, spadł słup trakcyjny i zginąłbym jako jedyna ofiara. Po 19:00 wracam do domu, włączam komputer, a tam na wszystkich czeskich portalach artykuły o mnie na głównej stronie jako „Pilne”. Wszystko jeszcze lepiej niż przewidywałem, tylko media z czterech stron wybrały sobie cztery linijki, a resztę całkowicie pominęły. I do dziś wszyscy trzymają się tej wersji. Nie minęło 15 minut, jak policja zapukała do drzwi. Na szczęście miejscowa policja i wśród policjantów nie było mojego oprawcy ze szkoły średniej, dlatego nie zostałem aresztowany.

Przez następne kilka dni jeszcze bardziej przekręcone artykuły pojawiały się w polskich mediach, a na forach produkowali się czechofile wierzący w swoją misję zbawienia świata przez braterstwo czesko-polskie. Postawa polskich mediów to typowy obraz zeszmacenia Polaków, brak słów. Cudownie się człowiek czuje, kiedy siedzi w domu i czyta w mediach, że przebywa w areszcie. Polska policja mogła mnie wtedy aresztować, zabić, prokuratorzy oskarżyć o terroryzm, a sądy skazać na wieloletnie więzienie po pokazowym procesie ku uciesze motłochu. Wszyscy byliby zadowoleni i podziwiali siłę Państwa.

Dariusz Sieczkowski
Tak mnie przedstawiano na portalu TV Nova. Dziennikarz, który zatytułował artykuł „Ale świr!…” nie miał się nawet odwagi podpisać.

Swoje zrobiły jednak szkalujące mnie artykuły, w tym paszkwil z pióra Krzysztofa Strauchmanna, hieny dziennikarskiej z „Nowej Trybuny Opolskiej”, przedrukowany później w „Angorze”.  Zakochany w Czechach dziennikarz w sposób obrzydliwy przekręcił moje wypowiedzi i napisał artykuł w taki sposób, aby wybielić Czechów, a mnie ośmieszyć, jak to robi w innych artykułach o Czechach. Zobaczcie na przykład artykuł z Interii. Zwróćcie uwagę, że geniusze z Interii specjalnie wkleili zrzut ekranu tak, aby było widać moje nazwisko. Co ciekawe, w ostatnich latach sporo z tych artykułów „wyparowało” z internetu. 

Angora
Ilustracja do przedruku obrzydliwego paszkwilu Krzysztofa Strauchmanna w tygodniku „Angora”. Tak mnie sobie wyobrażają.

Czesi zaangażowali przeciwko mnie służby specjalne, polityków i dyplomatów, nie mogąc pogodzić się z tym, iż nie udało im się zatrzymać wielkiego terrorysty i zrobić pokazówki na cały świat. Sprawa trafiła do Polski pod koniec 2011 roku. Z początku sprawę rozpatrywano w Sądzie Rejonowym w Oświęcimiu. Zostałem skazany przez słynnego sędziego Konrada Gwoździewicza, a kluczowym dowodem na moją niekorzyść była opinia sąsiadów, według której „oskarżony jest miły, spokojny, uczynny, nie wywołuje awantur, nie ma problemów z alkoholem i narkotykami, a tacy dokonują największych zbrodni”. Oczywiście ten genialny sędzia nie wziął pod uwagę, że takich najbardziej się tępi, przez co później mszczą się. Nie tylko się odwołałem, ale napisałem, co myślę o takim uzasadnieniu, przez co miałem kolejne problemy z prawem.

Dresiarz-czechofil z Tczewa wklejał takie wypowiedzi na Wykopie i forach. Tchórz na moje wielokrotne wezwanie do ujawnienia swojej tożsamości nie odpowiedział.

Ku mojemu zaskoczeniu Sąd Okręgowy w Krakowie potraktował moją apelację poważnie i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia, uznając argumenty z odwołania. (Rok 2013)

Później sprawę prowadził Sąd Rejonowy w Wadowicach. Sędzia Robert Leśniak dał się poznać jako sędzia bardzo dobrze znający prawo, a przy tym beznadziejny przypadek czechofila. Na każdej rozprawie podkreślał, jak bardzo kocha Czechów, jaki to wspaniały kraj i jak świetnie ich wspomina z czasów, kiedy orzekał w Cieszynie. Do zakończenia procesu pozostało przesłuchanie dziekana Wydziału Filologii w Brnie, który przez 2 lata nie odbierał wezwań. Przyjechał po dwóch latach, kiedy byłem tuż po chemioterapii i miałem problemy z pamięcią. Sędzia Robert Leśniak z biegłą tłumaczką Gabrielą Pagiełą-Wątrobą witali się z nim serdecznie już przed rozprawą, podczas rozprawy traktowali go jak jakiegoś króla; sędzia wielokrotnie dziękował mu za przybycie, podkreślając, że czuje się zaszczycony mogąc go poznać. Ja się czułem jak najgorsza szmata – polska szmata.

Niezbity dowód na kampanię oszczerstw: 19.11.2011 r., kiedy w całych Czechach panował strach przed szaleńcem, a policja i służby specjalne obu krajów były na nogach, Josef Krob napisał Twitterze, po mailach od przerażonych obserwatorów wpis: „No dobrze, wyłączę 4square, aby tak tego nie ułatwiać D.S. Chłopiec na pewno się cieszy, jakie zamieszanie wywołał”. Czy to są słowa kogoś, kto się boi gróźb? Czy Josef Krob pisałby tak, gdybym rzeczywiście atakował na uczelni studentów i nauczycieli oraz masowo niszczył mienie? Mało tego, 19.11.2011 r. na portalu 4square podawał swoją aktualną lokalizację. Dla sądu to jednak nie ma znaczenia, podobnie jak dla opinii publicznej. Wpis już zniknął.

Stosowano stalinowskie metody, aby mnie skazać. W groźbach karalnych kluczowy jest strach. Josef Krob zeznawał, że nie bał się gróźb, ale sędzia Robert Leśniak pięć razy zadawał mu to pytanie, bo moim zdaniem chciał usłyszeć odpowiedź twierdzącą. Krob cały czas powtarzał, że się nie bał. Na koniec prokurator zadał pytanie, na ile w skali od 0 do 10 ocenia strach przed groźbami. Krob powiedział, że na 2, co uniemożliwiło uniewinnienie. 

Na koniec sprawę umorzono z powodu niskiej szkodliwości społecznej czynu, choć powinienem zostać uniewinniony. Sprawę wyciszono. Uważam, że wyrok z uzasadnieniem powinien zostać opublikowany (koniec 2015 roku). Uzasadnienie wyroku przeczyło medialnej wersji. 

W 2019 roku okazało się, że całe postępowanie jest nieważne, ponieważ na jednej z rozpraw jako oskarżyciel występowała żona sędziego (głośna afera). Postępowanie wznowiono. Sprawę ponownie umorzono, ale znów nikt o tym nie napisał. Nie chciało mi się walczyć kolejnych kilka lat o uniewinnienie.

Co najgorsze – kiedy była nagonka na mnie, media zakochane w Czechach prześcigały się w stronniczych artykułach. Kiedy jednak okazało się, że sprawa wygląda zupełnie inaczej, nie napisał już o mnie nikt. O umorzeniu również nie było wzmianki w mediach, a czescy mocarze i czechofile nadal wklejają odnośniki z artykułami w czeskich mediach przy różnych komentarzach – wyroku z uzasadnieniem jednak nie wklei nikt. Jakby nie istniało.

Czeska krucjata przeciwko mnie kosztowała POLSKICH podatników kilkaset tysięcy złotych. 

Paradoks – dzięki przekazaniu sprawy do Polski udało się zapobiec tragedii rodzinnej i sprawy rodzinne ustabilizowały się. 

Gdybym został zamordowany przez Czechów (obojętnie, czy w sposób niezgodny z prawem, czy w majestacie prawa), ludzie z całego świata, a szczególnie Polacy gratulowaliby im. Zeszmacenie w Polsce, połączone z kultem cudzoziemców, jest niewiarygodne.

Chronologia zdarzeń
Jak to wyglądało, czyli kulisy nieudanej pokazowej akcji zatrzymania wielkiego terrorysty przez czeską policję, w obecności mediów.
Artykuł z bloga „Jestem Czechofilem” – paszkwil autorstwa bezkarnego Czecha (nawet nie pamiętam nazwiska, bo blog prowadzi już ktoś inny). Autor wykorzystał fakt, że czeskie media przekręciły moje słowa „Śni mi się, jak podpalam uniwersytet lub morduję wykładowców”, które miały sprowokować czeskie służby i sprawić, że zamiast wyroku w mediach pojawi się moje oświadczenie, na „Podpalę uniwersytet lub zabiję wykładowców”. Artykuł to stek kłamstw, ale kogo to obchodzi? Na listach następców Breivika nie ma mnie, choć gdybym był wielkim terrorystą, powinienem być jako pierwszy po nim, bo zrobiłem to specjalnie 2 miesiące po jego akcie. Przy każdej dyskusji ten paszkwil stanowi źródło prawdy objawionej dla moich adwersarzy – bo przecież jakiś bloger tak napisał, jakiś dziennikarz tak napisał. Co z tego, że wyrok sądu przeczył tym artykułom? To nikogo nie obchodzi. Wklejają, fanatycznie powielają kłamstwa, aby mnie zniszczyć i dziwią się, że nienawidzę ludzi i nie chcę mieć znajomych. 

TRZECIA SPRAWA KARNA

Trzecią sprawę karną miałem za zniesławienie sędziego Konrada Gwoździewicza w środkach masowego przekazu. Sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa w Myślenicach, a orzekał Sąd Rejonowy w Chrzanowie (najeździłem się po sądach i prokuraturach), akta krążyły też pomiędzy prokuraturami a sądami w Wadowicach, Krakowie i Oświęcimiu. Chodziło o krytykę wymiaru sprawiedliwości, zarzucanie sędziemu tendencyjnego prowadzenia spraw w celu wypromowana się w mediach, współpracę z dziennikarzami oraz naśmiewanie się przeze mnie ze zdjęć na „Naszej Klasie”, na których prawie 40-letni sędzia na swoim profilu pozował jako Rambo, Krokodyl Dundee i Indiana Jones. Zostałem uznany winnym, ale sąd odstąpił od wymierzenia kary, musiałem zapłacić jedynie 1000 zł nawiązki. 

Proces nie był uczciwy, ponieważ nie mogłem być obecny na przesłuchaniu sędziego – dopiero po przesłuchaniu sędzia bardzo szybko odczytywała protokół i mogłem zadać pytania sędziemu na podstawie tego, co usłyszałem od sędzi. W takim procesie takie postępowanie było nieuzasadnione – wnosiłem o odrzucenie wniosku o przesłuchanie sędziego pod moją nieobecność, bardzo dobrze uzasadniając wniosek wyrokami Sądu Najwyższego, jednak to sędziemu przyznano rację.

Wyrok nie był najgorszy, biorąc pod uwagę, kim był pokrzywdzony. Wiem, mógłbym walczyć o warunkowe umorzenie, ale doszedłem do wniosku, że szkoda zdrowia i nerwów. Sędzia żądał 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat i 50 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Sędzia Gwoździewicz nie poniósł żadnej kary za złe prowadzenie sprawy i nieuzasadnione doniesienia do prokuratury, ale tak wygląda równość wobec prawa. (lata 2013-2015) 

I tak skończyłoby się dobrze, bo z początku chcieli mnie oskarżyć o próbę zamachu na sędziego Gwoździewicza i szereg innych podobnych przestępstw, a sam sędzia wnioskował o zastosowanie aresztu tymczasowego – oczywiście wszystko bez mojej wiedzy, za plecami i bez prawa do obrony.

Na wniosek sędziego proces został utajniony, więc nie mogę pisać, w jaki sposób ośmieszałem oskarżenia.

Co miało uzasadniać próbę zamachu na sędziego

a) na blogu opisywałem kiedyś przypadek zawodnika jednego z małopolskich klubów piłkarskich, który pobił trenera. Zawodnika zdyskwalifikowano, dostał wilczy bilet, natomiast w komentarzach można było natrafić na wypowiedzi, że pobity trener od długiego czasu poniżał i szykanował tego zawodnika. We wpisie skomentowałem to, że tak dochodzi do aktów przemocy, kiedy ofiara szykan nie wytrzymuje, ale zawsze jest wina szykanowanego. Zdaniem sędziego pisząc o tej sprawie tak naprawdę pisałem o nim i była to zaowalowana groźba pobicia sędziego. Wyobrażacie sobie? Gdyby dziennikarz napisał artykuł o jakimś nieudaczniku, który ma pretensje do całego świata i mści się na ludziach (mam na myśli oczywiście rzeczywisty przypadek nieudacznika), a ja pozwałbym dziennikarza, że tak naprawdę napisał o mnie, zostałbym wyśmiany i uznany za chorego psychicznie.

b) w zawiadomieniach sędzia twierdził, iż pracownicy Sądu Rejonowego w Oświęcimiu widzą mnie codziennie w okolicach sądu i rzekomo patrzę na budynek sądu, co ma być przygotowaniem do sądu. Problem w tym, że Sąd Rejonowy w Oświęcimiu znajduje się przy rynku, w centrum miasta i dawniej przechodziłem tamtędy codziennie.

c) kiedyś znajomy poprosił mnie, żebym poszedł z nim do oświęcimskiego sądu na jakieś posiedzenie w jego sprawie u innej sędzi. Miałem pecha, bo w tym dniu orzekał także sędzia Konrad Gwoździewicz, a dodatkowo moja choroba jelit uprzykrzyła mi pobyt w sądzie. Trzeci pech polegał na tym, iż akurat trwała budowa nowej toalety publicznej, a stare szalety zburzono. Najbliższa toaleta znajdowała się około kilometr od sądu, co przy moich dolegliwościach jest zdecydowanie za daleko. Musiałem więc kilka razy iść do sądowej toalety, co wywołało strach, że przyszedłem dokonać zamachu. W pewnym momencie sędzia Gwoździewicz wybiegł z gabinetu i zaczął przy ludziach krzyczeć, że trafię do aresztu, idzie do prokuratury itp. Wszyscy się na mnie gapili, a mnie cisnęło jak nie wiem co, więc szybko wyszedłem z sądu, bo bałem się, że jak zamknę się w toalecie, to wezwą brygadę kontrterrorystyczną. Nie dość, iż o mało się nie porobiłem, to jeszcze wylądowałbym w areszcie.

d) notatki sędziego i pracowników sądu. Spacerowałem po centrum miasta codziennie, jak gdyby nigdy nic, a później okazuje się, że według tych kłamców obecność w pobliżu sądu była notowana jako zagrożenie dla wszystkich. Żądałem ścigania autorów notatek z artykułu z art. 235 KK (tworzenie fałszywych dowodów), ale oczywiście nic z tego. Oni mogą wszystko, człowiek nie może nic. Gdybym został aresztowany, te notatki byłyby dowodem dla mediów oraz opinii publicznej, że planowałem zamach.

Sąd Rejonowy w Oświęcimiu.
Sąd Rejonowy w Oświęcimiu widoczny z Rynku Głównego. Spacer po rynku i okolicznych ulicach może zostać odebrany jako przygotowanie zamachu na sędziego. Trafisz na głupiego prokuratora i po tobie.

Tak wyglądała rzekoma próba zamachu na sędziego. Oczywiście nie zabezpieczono nagrań z monitoringu w budynku sądu. Gdybym trafił na prokuratora-idiotę, zostałbym aresztowany na 3 miesiące, być może także któryś z aresztantów załatwiłby mnie w zamian za obietnicę pozytywnego załatwienia sprawy przekazaną przez anonimowego, nieznanego mocodawcę.

Ludzie jednak nadal kochają sędziego Gwoździewicza, bo kiedyś skazał jakiegoś patola za wyrzucenie psa przez okno na karę bezwzględnego więzienia. Obecnie panuje wręcz chore podejście do praw zwierząt, co widać na postach na Facebooku – komentarze miłośników zwierząt przerażają.

Cezary Czyszczonik
Jeden z postów wielbiciela sędziego Konrada Gwoździewicza na Facebooku. Tacy ludzie są wzorowymi obywatelami zdrowymi psychicznie. To oni mają normalną rodzinę, pracę, dorabiają się, są szanowani. Gdybym to zgłosił, sąd uznałby, że gość działa w interesie publicznym i zrobiliby z niego męczennika. Ale z takimi ludźmi mam do czynienia na co dzień.

PODSUMOWANIE

Na swoim koncie mam także szereg umorzonych spraw z doniesień wspomnianego sędziego, w tym wnioski o tymczasowe aresztowanie. Jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości, to dużo zależy, na kogo traficie. Nie wszyscy policjanci, prokuratorzy i sędziowie są źli i niekompetentni, ale jeżeli źle traficie, nie macie szans, choćbyście nie wiem jak się bronili. Gdybym kiedyś w obronie własnej uszkodził jakiegoś patola lub zrobił coś moim oprawcom ze szkoły średniej, przeczytacie, że miałem na swoim koncie kilkadziesiąt umorzonych spraw.

System niszczy ludzi przez rozpatrywanie spraw latami, a kiedy w końcu po wielu latach nawet symbolicznie dojdziecie sprawiedliwości, nie jesteście już tym samym człowiekiem. Wysiada psychika, wysiada organizm. Nie możecie się też później odnaleźć, a prawdziwym przestępcom przez te lata włos nie spadł z głowy i zarabiają grube pieniądze, później ustawiają swoje rodziny, a sami mają wysokie emerytury. Jeżeli pracujecie, stracicie fortunę na adwokatów i koszty postępowań; ja taki głupi nie byłem. 

Ludzie usprawiedliwiają najpodlejsze posunięcia osób przy władzy (bo przecież w każdej plotce jest ziarenko prawdy), a w moich artykułach, wypowiedziach i zeznaniach będą się doszukiwać najdrobniejszej nieścisłości, aby uzasadnić swoje z góry ustalone myślenie, że tamci to niewiniątka.

Moja walka o sprawiedliwość nie miała żadnego sensu – ludzie i tak będą wiedzieli swoje, będą ślepo wierzyli w sfałszowane dokumenty, uzasadnienia odbiegające od stanu faktycznego, a nikt nie dopuści, aby porządek świata został zburzony. To walka z wiatrakami. Ale kto mi uwierzy? 

Wszelkie instytucje stworzone do nadzoru spraw sądowych, ochrony praw człowieka, polskie ambasady to zwykły pic na wodę. 

Gdybym był sądzony w Czechach, trafiłbym do więzienia na kilkanaście lat za terroryzm, gdzie pewnie ktoś pomógłby mi popełnić samobójstwo. Wszyscy byliby szczęśliwi, a Polacy gratulowaliby Czechom skuteczności w działaniu. 

Co jest najśmieszniejsze – na studiach doktoranckich i później chciałem zajmować się słownictwem policyjno-prawniczym w językach słowiańskich. 

JAKI Z TEGO MORAŁ?

Lepiej wszystkim lizać dupę, niż pod drzwiami robić kupę
(Złota myśl Dariusza Sieczkowskiego)

A tak naprawdę morał jest taki, że zawsze powinieneś być posłuszny, siedzieć cicho i godzić się z najgorszymi rzeczami. Cokolwiek zrobisz – skrytykujesz, podłożysz ryby, zrobisz kupę pod drzwiami, pobijesz, naplujesz w twarz, to ty w oczach opinii publicznej będziesz najgorszym zwyrodnialcem. Ludzie myślą zerojedynkowo – ktoś jest naukowcem, więc od razu zakładają, że jest grzeczny, uczciwy i nie robi niczego złego. W rzeczywistości wielu naukowców różni się od dresiarzy i najgorszych kryminalistów tylko układami oraz dobrą sytuacją materialną od dzieciństwa, bo poziom kultury osobistej jest taki sam.

CO WARTO WIEDZIEĆ:

W mediach nikt nie napisał o umorzeniu mojej sprawy, a wyrok wydany w 2015 roku przez sędziego Roberta Leśniaka (czechofila) przeczył medialnej wersji wydarzeń. Po prostu tego nie było. Nikt nie dopuści, aby wizerunek niewinnych Czechów krzywdzonych przez cały świat uległ pogorszeniu. 

W mediach nikt nie napisał, że Instytut Slawistyki Uniwersytetu Masaryka w Brnie wykorzystał wyśmiewane przez nich moje pomysły na tworzenie słowników tematycznych – za pieniądze z grantów i dotacji powstał szereg słowników tematycznych języka bułgarskiego, serbskiego, polskiego i chorwackiego dla studentów. Nikt nie napisał również, że czeski komisarz prowadzący przeciwko mnie śledztwo już jako funkcjonariusz czeskiego odpowiednika CBA został zatrzymany za przekazywanie informacji ze śledztw adwokatom powiązanym z grupami przestępczymi złożonymi z osób na wysokich stanowiskach (pewnie zostanie uniewinniony, bo to bandycki kraj). 

Nikt nie napisał, że Magdalena Czapla (obecnie Krzyżanek), która zeznawała przeciwko mnie, tuż po złożeniu zeznać obroniła pracę magisterską na najwyższą ocenę i kiedy sprawa przycichła, została przyjęta na studia doktoranckie, gdzie zajmowała się tym, czym zamierzałem zajmować się ja. Jej promotorem był nikt inny, jak Roman Madecki. Kiedy pisałem, że tak będzie, wyśmiewano to jako chorobę psychiczną. 

Moja twórczość jest zaciekle krytykowana przez czechofilów, osoby związane ze środowiskiem slawistyki oraz pracowników akademickich. Tak dla zasady. Oni wierzą, że dzięki temu zbawiają świat.

Kiedy dowiedziałem się, kto na mnie donosił i był informatorem służb, to ręce mi opadły.

Wszyscy Czesi i polscy zdrajcy zaangażowani w nagonkę przeciwko mnie osiągnęli sukces zawodowy, założyli rodziny (poza licznym gronem homoseksualistów typowych dla kierunków typu filologia słowiańska) dorobili się, rozwijają się, zwiedzają świat, są szanowani, omijają ich poważne choroby i nieszczęścia. Będą żyli długo i szczęśliwie.