L O A D I N G
blog banner

O mnie

Nie wiem, po co tu wszedłeś, ale jeśli już trafiłeś na tę stronę, możesz poczytać o największej szmacie, lalusiu, frajerze, najgorszym zerze z możliwych. Oczywiście nie zawsze tak było – dawniej miałem marzenia, wymarzoną dziewczynę, wierzyłem, że uda mi się coś osiągnąć, a moja praca ma jakiś sens. Życie wszystko zweryfikowało. Moje życie już się skończyło – żałuję, że miałem jakiekolwiek zainteresowania, ambicje, iż próbowałem coś osiągnąć. Ale tak naprawdę miałem przejebane od urodzenia.

Jestem przedwcześnie posiwiałym grubasem, pośmiewiskiem, popychadłem i mięczakiem. Moim marzeniem jest dojść do takiej sprawności fizycznej, żeby lać dresiarzy, wojowników MMA i patoli, którzy mnie wyśmiewają. Niestety, obecnie jestem kaleką, a nieznana choroba uniemożliwia mi ćwiczenia i normalne poruszanie się. Był czas, że dużo ćwiczyłem, trenowałem kondycję latami, żeby wyrównać rachunki z moimi oprawcami ze szkoły średniej, a wszystko poszło na marne. Co jakiś czas ląduję na Wykopie, staję się bohaterem memów, ponoszę jedną klęskę za drugą. I nie mogę nic z tym zrobić.

Mam za sobą dwie choroby nowotworowe, trzy sprawy karne i kartotekę policyjną grubszą niż niejeden recydywista (tak naprawdę to Uniwersytet Masaryka w Brnie i znany oświęcimski sędzia bombardowali prokuratury zawiadomieniami składanymi w zemście za krytykę, więc wygląda to tak, jakbym był wielkim kryminalistą), znajduję się także na czarnej liście służb specjalnych z wielu krajów Europy, a być może nie tylko. Do tego od połowy 2021 roku jestem kaleką.

Opublikowałem życiorys tylko po to, żebyś nie próbował mnie naśladować – jeśli wszyscy ci mówią, że jesteś do niczego, to jesteś do niczego. Jeśli wszyscy ci mówią, że do niczego się nadajesz i niczego nie osiągniesz, to mają rację. Cokolwiek zrobiłbyś, nie jesteś w stanie im udowodnić, że się mylili. W najlepszym razie skończysz jako nierób, nieudacznik, oferma, ciamajda, czy najgorsza szmata, w gorszym zniszczą cię choroby spowodowane stresem, a frustracja nie pozwoli ci korzystać z życia. Będziesz uważany za psychola, a psychiatrzy zawsze stają po stronie grupy, więc skończysz na dnie.

Moje najgorsze cechy

Oto moje najgorsze cechy, które w życiu codziennym, postępowaniach sądowych, jak również zdaniem orzeczników, działają na moją niekorzyść:

  • jestem miły, spokojny, uczynny.
  • nie jestem agresywny, nie wywołuję bójek i awantur.
  • nie mam nałogów.
  • posiadam wyższe wykształcenie.

W postępowaniach administracyjnych na moją niekorzyść świadczy również fakt, iż prowadzę stronę internetową, prowadziłem blog, napisałem książkę oraz próbowałem coś robić zgodnie ze swoimi predyspozycjami. Tacy ludzie są niepotrzebni światu – system nagradza ludzi silnych, agresywnych, zdrowych, posłusznych, przyjmujących wszystko bezkrytycznie, łatwych do manipulacji i zdolnych do najpodlejszych kłamstw oraz czynów, choćby dla lepszej oceny.

Tak naprawdę to kompletnie nie pasuję do społeczeństwa, jakby od ludzi oddzielał mnie niewidzialny mur. Nie potrafię nawiązać zwykłej rozmowy, nie prowadzę życia towarzyskiego (nie czuję takiej potrzeby), jestem zgrzybiałym, stetryczałym i sfrustrowanym starcem, pełnym negatywnej energii. Po swoich negatywnych doświadczeniach i kłopotach zdrowotnych przepełniają mnie lęki, myślę tylko o śmierci, bezsensie życia, nie mam żadnych planów.

Uważam również, że każdy powinien kształcić się w tym, w czym wykazuje predyspozycje i rozwijać swoje talenty. Czyli nie każdy musi być mechanikiem, hydraulikiem, humanistą, księgowym, mistrzem w sporcie itp. Ludzie uważają jednak inaczej, nie rozumiejąc, iż ktoś może być inny niż oni. Jaki jestem pierdolnięty, nieprawdaż?

Co mnie wkurwia, czyli świat okiem psychola

Dzieciństwo

Urodzony w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku od dziecka różniłem się od rówieśników. Jestem z pokolenia spędzającego czas na grę w piłkę na dworze, wolnego od komputerów i smartfonów. Nie mam też żadnych talentów – rysować nie potrafię, tańczyć również, a gdybym zaczął śpiewać lub grać na instrumencie muzycznym, ludzie płaciliby mi, abym tylko przestał. Dawniej doskonale sprawdziłbym się jako kronikarz, dziennikarz, fotoreporter lub pracownik archiwum, obecnie moje umiejętności są bezwartościowe.

Po szkole i zabawach na podwórku, kiedy moi rówieśnicy interesowali się samochodami lub siłami zbrojnymi, ja ciekawy świata siedziałem nad atlasami, czytałem o innych krajach, egzotycznych zwierzętach, wkuwałem skarby kibica zagranicznych lig, interesowałem się wydarzeniami politycznymi, wydarzeniami ekonomicznymi, pochłaniałem ciekawostki w przyszłości niepotrzebne do niczego. Całkowita strata czasu – żałuję, że miałem jakiekolwiek zainteresowania. 

W szkole podstawowej byłem jednym z najgorszych uczniów w klasie. Z nauczycieli nikt nie dawał mi szans na ukończenie nawet zasadniczej szkoły zawodowej. Dziś żałuję, że nie zakończyłem edukacji na podstawówce, wyszedłbym na tym dużo lepiej. 

Niestety, od zawsze ciągnęło mnie w stronę nauk humanistyczno-społecznych, fascynowało mnie przemijanie i chciałem dokumentować zmiany w mieście. Nigdy nie miałem tyle sił, ile powinien mieć prawdziwy mężczyzna, a sport lubiłem uprawiać rekreacyjnie – kiedy przyszło do rywalizacji w sporcie lub konkursach przedmiotowych, zawsze coś mnie blokowało, a podczas testów miałem nagle pustkę w głowie. Nie miałem możliwości, aby rozwijać swoje zainteresowania, a jeśli próbowałem, otoczenie robiło wszystko, żeby mi to uniemożliwić i obrzydzić mi to, co lubię. Wynika to z mentalności społeczeństwa i nie miałem na to wpływu.

Tylko tę ocenę pamiętam ze świadectwa z ósmej klasy. Ocena wynikała z mojej krnąbrności, nie z agresji.

Szkoła średnia

z wielkim trudem ukończyłem technikum w Zespole Szkół Budowlanych w Oświęcimiu, szkole zwanej słusznie „szkołą dla debili”, w zawodzie technik telekomunikacji. Kiedy w 1998 roku wybierałem zawód, wydawało się, że to bardzo dobrze płatny zawód z przyszłością – praca w centrali telefonicznej była bardzo dobrą perspektywą. Niestety, postęp techniczny sprawił, że jeszcze zanim ukończyłem technikum, dyplom technika telekomunikacji stał się bezwartościowym świstkiem papieru. Ta szkoła to narkotyki, przemoc, żałosny poziom nauczania, lizusostwo i chamstwo, ale dało się tam wytrzymać i gdyby nie późniejsze wydarzenia, wspominałbym ją bardzo dobrze .

Przez cztery lata szło mi bardzo dobrze, poza matematyką, byłem nawet jednym z lepszych uczniów w szkole. Problem pojawił się na początku piątej klasy, kiedy popadłem w konflikt interesów z nauczycielem matematyki Piotrem Pyrdołem. Z jednego z lepszych uczniów szybko stałem złodziejem, chuliganem, sprawcą wszelkich nieszczęść i złych ocen, a czarę goryczy przelała plotka rozpuszczona przez nauczycieli, że przez jakieś moje listy do kuratorium (listy uroili sobie pseudopedagodzy i lizusy) matura będzie odbywała się pod nadzorem pracowników kuratorium z Krakowa, a nie nauczycieli ze szkoły (wtedy obowiązywała „stara matura”). Wiadomo, wszyscy w to uwierzyli, więc miałem przejebane na całego.

Jak przeżyłem piekło w Zespole Szkół Budowlanych w Oświęcimiu

Patologiczni kłamcy z Zespołu Szkół Budowlanych w Oświęcimiu kłamali uczniów, że bardzo słabo mi poszło na maturze kuratoryjnej w Krakowie. Wtedy obowiązywała inna matura, dzisiejszej nie zdałbym.

Studia

Z początku studiowałem zaocznie filologię słowiańską na Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej – kierunek język czeski w zarządzaniu firmą. Niby studiowałem zaocznie, ale spędzałem na nauce całe dnie, jeździłem również na zajęcia ze studentami dziennymi, żeby mieć jak najwięcej kontaktów z językiem. W czasie studiów byłem trzykrotnie nagradzany stypendium ministra za wyniki w nauce.

Studia oznaczały zderzenie z rzeczywistością – na egzaminach wstępnych i na zajęciach z języka angielskiego zobaczyłem, jak niski był poziom nauczania w mojej szkole. Interesowałem się Europą Środkową i Bałkanami, więc kierunek studiów był zgodny z tym, co chciałem robić w przyszłości. Nie miałem pojęcia, iż w przyszłości dyplom ukończenia szkoły wyższych będzie miał wartość papieru toaletowego, a jako humanista będę najgorszą szmatą.

Przełomem był wyjazd na stypendium Socrates-Erasmus na Uniwersytet Masaryka w Brnie. Mnóstwo przedmiotów fakultatywnych, świetnie wyposażone biblioteki. Zamiast imprezować, siedziałem do godziny 22 w bibliotekach, chodziłem na wiele zajęć, uczyłem się innych języków słowiańskich. W Polsce nagrodzono mnie też stypendium ministra za wyniki w nauce. Później drugi i trzeci raz. Postanowiłem tam za wszelką cenę zostać – najpierw zapisałem się na bałtystykę, ale rozczarowałem się przedmiotami teoretycznymi, później slawistyka ze specjalizacją język polski dla cudzoziemców, bowiem odkryłem, iż z językiem polskim mam sporo problemów, a dzięki temu mogłem zwrócić uwagę na gramatykę i stylistykę, jak też szlifować inne języki słowiańskie. 

Stypendium ministra
Dyplom otrzymania stypendium ministra za wyniki w nauce.

Na studiach należałem do wybijających się uczniów, ale historia zatoczyła koło, popadłem w konflikt z administratorami intranetu uczelnianego w Brnie. Poszło o błahostkę, ale wiadomo jak jest, takie gnidy mają w kieszeni wszystkich. Stopniowo zostałem odsunięty od wszystkich funkcji, nie ukończyłem studiów i jako jedyny w historii kierunku nie dostałem się na studia doktoranckie. Mam też wilczy bilet na wszystkie uczelnie oraz firmy związane z Czechami i językiem czeskim. O szczegółach nie ma sensu się rozpisywać – nikt nie uwierzy, jak potrafią zachowywać się profesorowie darzeni czcią za tytuły naukowe, ani jak te tytuły większość z nich zdobywa. 

Egzamin na studia doktoranckie – upodlenie człowieka po siedmiu latach studiów. Wielcy naukowcy śmieją się pod nosem, kiedy się przedstawiasz, a potem kpią z twoich pomysłów, aby je później wykorzystać i zarobić pieniądze z grantów.

Czas spędzony na nauce uważany za czas stracony, mam poczucie straconej młodości, przegranego życia i braku jakiegokolwiek celu. Czas spędzony nad książkami i w bibliotekach wolałbym spędzić na siłowni. Co do języka angielskiego – wtedy nie było tylu materiałów do samodzielnej nauki. Z powodów zdrowotnych nie mógłbym i tak wyjechać do pracy w Anglii. 

Obecnie jedyne, co mi pozostało ze studiów, to kłopoty z gramatyką, ortografią i mylące się języki – skutek uboczny nauki siedmiu języków słowiańskich w krótkim czasie (+ dwa języki bałtyckie).

Moja kariera przestępcza i jak zostałem terrorystą – o mojej walce o sprawiedliwość z uczelnią, jak wykreowano mnie na wielkiego kryminalistę i terrorystę, a kiedy sprawę umorzono, a w sądzie udowodniłem, że padłem ofiarą intrygi Uniwersytetu Masaryka w Brnie we współpracy z czeską policją i dziennikarzami, nie napisał o tym nikt.

Bomba śmierdząca (zobacz wielki wybuch w 37 sekundzie filmiku)
Ktoś podłożył bombę śmierdzącą pod gabinetami nauczycieli bałkanistyki. Według zeznań Romana Madeckiego i innych kłamców był to ładunek wybuchowy, a w wyniku wybuchu popękały ściany i okna, huk przeraził wszystkich, a nauczyciele i studenci boją się chodzić na uczelnię. Podobno to moja sprawka, więc zostałem wielkim terrorystą. Dla głupich studentów, sądu oraz opinii publicznej wersja pajaców z Instytutu Slawistyki jest w stu procentach prawdziwa.

Ankieta przedmiotowa, kiedy zaczynałem pracę jako wykładowca. Brakowało doświadczenia, więc z czasem mógłbym się poprawić pod wieloma względami, ale oceny były bardzo dobre. Nikt o tym nie pamięta.

Podsumowanie mojej nauki

Dla młodego pokolenia moje opisy mogą być czystą głupotą, a moje wybory życiowe niezrozumiałe. Musicie jednak pamiętać, że wtedy były inne czasy:

Gdybym jeszcze raz miał wybierać w 1998 roku średnią szkołę z ówczesną ofertą edukacyjną, wybrałbym tak samo. Były inne kierunki niż obecnie, inne perspektywy, nie było wszystkiego na wyciągnięcie ręki w internecie.

Technik telekomunikacji był bardzo dobrym zawodem, po szkole miała być praca w centrali lub biurze obsługi klienta, a wtedy była to jedna z najlepiej płatnych i prestiżowych prac dla osób bez studiów. Był nawet kierunek „technik usług pocztowych i telekomunikacyjnych”. W 1998 roku nie mogłem przewidzieć rewolucji w telefonii komórkowej, satelitarnej, rozwoju internetu i wielu innych rzeczy.

Studia humanistyczne lub społeczne w 2003 roku miały zagwarantować sukces na rynku pracy. Był pęd do wiedzy, wyścig szczurów, moda na języki obce oraz ukończenie jak największej liczby kierunków. Obecnie żałuję straconego czasu i młodości. Gdybym nie wyjechał na stypendium Socrates-Erasmus i nie studiował później w Czechach, nie poznałbym innego życia i nie wiedziałbym, ile tracę.

Dostanie się w 2006 roku na Socrates-Erasmus, jeszcze po takiej szkole średniej jak moja, było wielkim osiągnięciem, tak samo jak otrzymanie stypendium ministra za wyniki w nauce. Dziś to pikuś.

Kiedy studiowałem filologię słowiańską, aby zdobyć jakiekolwiek informacje na przykład o Chorwacji, Serbii, czy Macedonii, trzeba było jeździć po bibliotekach w miastach wojewódzkich i modlić się, aby pojedyncze książki o historii, realiach i literaturze tych krajów były dostępne, a podróż w tamte rejony wydawała się czymś nierealnym. Dziś wystarczy jedno kliknięcie – Wikipedia oraz liczne blogi podróżnicze wyjaśniają wszystko. Niesamowity postęp.

Byłem głupi, ponieważ planowałem studia doktoranckie i karierę naukową w dziedzinie filologii słowiańskiej. Jak pisałem, była to moja pasja, bardzo lubiłem historię, realia i języki krajów słowiańskich. Zamiast robić tak jak inni – uczyć się jednego języka, reszta przedmiotów tak, aby zdać lub dostać stypendium, uczyłem się wszystkiego – chciałem znać wszystkie języki słowiańskie, historię wszystkich krajów słowiańskich, bałtyckich i Węgier oraz orientować się w realiach krajów Europy Środkowej, Bałkanów oraz państw bałtyckich.

Filologia słowiańska była łatwym kierunkiem, o ile ktoś uczył się tylko tego, czego wymagano (były też bezsensowne przedmioty jak historia filozofii, język staro-cerkiewno-słowiański, czy gramatyka kontrastywna języków słowiańskich), ale jeśli ktoś naprawdę chciał wszystko znać perfekcyjnie, było bardzo trudno. Był więc czas, że znałem sporo języków, historię krajów słowiańskich, Węgier, Rumunii, Mołdawii oraz krajów bałtyckich. Na koniec jako jedyny w historii kierunku na uczelni nie zostałem przyjęty na studia doktoranckie. Mają swoich, którzy będą „mierni, ale wierni” i nie stanowią zagrożenia, bo będą robić tylko to, co im każą, więc nie było szans. Natomiast znajomi ze studiów studiowali, ale nie łączyli kierunku z karierą zawodową. Potrzebny był tylko papierek. Tylko po co tracić czas na studia, skoro z góry ktoś zakłada, że skończy w marnej pracy?

Nie wyobrażacie sobie, jak żałuję straconego czasu. Lepiej było podróżować, dokumentować zmiany. Rynek pracy był jednak zupełnie inny niż dziś. Przeważały oferty pracy na zasadzie „ciesz się, że ktokolwiek chce cię zatrudnić, a twoim wynagrodzeniem powinna być satysfakcja”. Obecnie nie do pomyślenia.

Kariera zawodowa

Jako człowiek ambitny i ciekawy świata marzyłem o pracy dziennikarza lub naukowca na slawistyce. Otoczenie wybijało mi to z głowy – przecież praca prawdziwego mężczyzny to budowa, kopalnia, handel, fabryka. Z kolei w szkole średniej i na studiach mówiono mi, iż jeśli będę dobry w jakiejś dziedzinie, będę doskonalił swoje umiejętności, to na pewno odniosę sukces. Okazało się to wielką bzdurą, podobnie jak rady różnych doradców zawodowych. 

Po latach potwierdziło się, że moje umiejętności i wykształcenie nie mają żadnej wartości na rynku pracy. Wprawdzie biegle znałem język czeski, dobrze słowacki, słoweński, serbski i chorwacki, do tego podstawy litewskiego, łotewskiego i macedońskiego. Po latach bez kontaktu z tymi językami te, które znałem dobrze, znam tylko biernie, podstawy dawno odeszły w niepamięć, jedynie czeskiego nie zapomniałem, choć po latach jest znacznie gorzej niż kiedyś. Co najgorsze, po lekturze forów internetowych coraz częściej zastanawiam się, jak napisać coś po polsku, aby nie popełnić błędu ortograficznego lub stylistycznego. 

Mój problem to język angielski – niby znam biernie, czytam gazety, portale, książki, ale kiedy przyjdzie do aktywnego używania, to pustka w głowie. To całkowicie wyklucza z życia zawodowego. Wygrali ci, którzy wyjechali do pracy w Wielkiej Brytanii i tam nauczyli się płynnie mówić po angielsku. 

Moja kariera zawodowa jest krótka – na uczelni do czasu szykan pracowałem jako „asystent studencki” za stypendium, prowadziłem bibliotekę polonistyczną, zajęcia, dorabiałem też jakiś czas w wydawnictwie. Po sprawie z uczelnią próbowałem sił w biznesie z fatalnym skutkiem. 

Kiedy wchodziłem na rynek pracy, sytuacja na nim wyglądała zupełnie inaczej – było tak: harówka za darmo albo za grosze lub studia i nadzieja na dobrze płatną pracę. Wmawiano ludziom, że powinni się cieszyć, iż ktoś chce ich wziąć na bezpłatny staż lub praktykę – szkoda gadać. Młodsze pokolenie, które potrafi o siebie walczyć i ceni się , nie jest w stanie tego zrozumieć. 

Kiedy dobrze mi szło, nikt nie potępiał wybranej ścieżki zawodowej. Kiedy wszystkie projekty okazały się klapą, wciąż słyszę krytykę i wielkie rady, gdzie powinienem pracować. Nauczyło mnie to jednego: w życiu liczą się tylko pieniądze. Nie zarabiasz – jesteś szmatą. 

W sumie studia do niczego nie przydały mi się, podobnie jak wszystkie moje projekty. Całkowita strata czasu. Ale przynajmniej na sobie pokazałem, że wiele medialnych haseł to bajki. Dziś żałuję, że uczyłem się, zamiast chodzić na siłownię i zajęcia ze sztuk walki.

Lata pracy przy komputerze, tworzeniu słowników i innych projektów zniszczyły wzrok, kręgosłup i mięśnie. Już za późno, żeby coś zmienić. Zrozumiałem, że bez pieniędzy oraz odpowiedniego zaplecza człowiek nie ma szans się przebić, szkoda nawet próbować. Bez względu na zdolności i zaangażowanie będziesz tylko dostarczycielem wiedzy i pomysłów. Liczy się rozpoznawalność; liczba fanów, znajomych na portalach społecznościowych oraz liczba lajków, które możesz wygenerować.

Twórczość

Oprócz tworzenia tej strony i bloga „Kolej na Podróż” przez wiele lat tworzyłem słowniki do nauki języków słowiańskich, później też języka angielskiego. Specjalizowałem się w tworzeniu słowników tematycznych – bardzo przydatnych w nauce języków obcych. W czasie studiów liczyłem, iż pomoże mi to w dostaniu się na studia doktoranckie i późniejszej karierze. A tak naprawdę moje słowniki są jedynie obiektem drwin, podobnie jak cała moja twórczość. 

Dorobek mam pokaźny. W słownikach są wprawdzie błędy, lecz nie da się ich uniknąć podczas samodzielnej pracy. Wbrew pozorom to trudna i czasochłonna praca, którą kiedyś trzeba zakończyć. Dopiero później można wychwycić błędy lub niedokładne tłumaczenie. Postęp techniczny bardzo ułatwił tworzenie słowników od tamtego czasu, lecz chyba nikt się tym nie zajmuje, bo i po co?

Ostatnia moja praca to Angielsko-polski słownik tematyczny z grudnia 2016 roku. 

Nie zajmuję się już tym, ponieważ to zajęcie bardzo obciążające wzrok i kręgosłup. Kocham to, mógłbym tworzyć słowniki, filmy na You Tube, inne materiały, prowadzić blogi lub profile językowe na Facebooku, ale w czasach Wikipedii i wysypu serwisów z bezpłatnymi materiałami można to robić jedynie za darmo, przez co masowo upadają wydawnictwa naukowe, a dla takich jak ja nie ma miejsca.  Po co poświęcić kilka lat na jakiś słownik, skoro później np. Wikisłownik ze słownika, który ma 20 000 haseł zrobi 20 000 stron w ramach swojego projektu, a o moim słowniku nikt nie będzie wiedział? To wszystko nie ma sensu. 

Moja kolejna pasja to fotodokumentacja zmian zachodzących w moim mieście. Zajmuję się tym od 2000 roku i mam sporą kolekcję zdjęć archiwalnych. Pasja przez otoczenie dawniej wyśmiewana jako choroba psychiczna, po latach okazuje się czymś przydatnym.

Jak prowadzenie strony podróżniczej zniszczyło mnie fizycznie i psychicznie

Podróże

Podróżnik ze mnie marny. Po raz pierwszy wyjechałem w samotną podróż dopiero w wieku 18 lat i był to wyjazd w sprawie urzędowej do miasta oddalonego o 30 km, po kłótni z rodzicami. Wcześniej słyszałem, że napadną mnie, zamordują mnie i tym podobne. Od tamtej pory zakochałem się w podróżowaniu koleją. 

Dzięki studiom i stypendium ministra mogłem poznać zobaczyć trochę Europy, w tym odbyć dwie podróże z biletem Interrail. W sumie, biorąc pod uwagę moje możliwości i chorobę układu pokarmowego, dawniej sporo zwiedziłem. 

Podróżuję samotnie. W przeciwieństwie do wielu osób nie podróżuję, aby lansować się na portalach społecznościowych. Nie interesują mnie modne kierunki podróży, modne atrakcje, staram się samodzielnie wyszukiwać mniej znane, urokliwe miasteczka. Nie ciągnie mnie na przykład do Grecji, Włoch, Hiszpanii, Tajlandii, Australii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich albo Stanów Zjednoczonych. Mam za sobą również czasy podróżowania na zasadzie „jak najtaniej”. 

Jeśli jadę do jakiegoś kraju, to nie ograniczam się do stolicy – zwiedzam też mniejsze, nawet przeciętne miasta, próbuję uchwycić nieistotne szczegóły, spróbować lokalnej kuchni i produktów spożywczych. 

Są tacy, którzy twierdzą, że zdrowie i finanse to tylko wymówka, a każdy może podróżować w sposób nieograniczony. Jeżeli ktoś chce przez całą podróż gonić po ubikacjach lub chodzić po szamanach, to jego sprawa. Mnie taki styl nie odpowiada.

Moja pasja do podróży koleją, chęć poznawania świata oraz styl podróżowania również spotykają się z druzgocącą krytyką otoczenia. Wciąż słyszę „po co ci to”, „na co ci to”, „nic ci to nie da”.

Ze względu na brak pieniędzy po 2010 roku właściwie nie podróżowałem. Od 2021 roku jestem kaleką i mogę zapomnieć o podróżach. Na zawsze.

Filozofia życiowa, czyli jaki jestem pojebany

Mam zupełnie inną filozofię życiową niż rówieśnicy. Nie zazdroszczę innym markowych ciuchów, nowego samochodu, biżuterii lub nowego domu. Starszym zazdroszczę jedynie zdrowia i siły, a młodszym niepoprawnego optymizmu oraz wiary w piękny świat pełen dobra i miłości. 

Do tego niedawno doszła zazdrość o coraz to nowe dodatki i przywileje dla niektórych grup społecznych. Ja nie mam nic.

Moi krytycy uważają, że gdybym był optymistycznie nastawiony do świata, to odnosiłbym sukcesy, a porażki są spowodowane moim pesymistycznym nastawieniem. Bzdura – nawet, kiedy jestem do czegoś nastawiony optymistycznie, to i tak się nie udaje.

Moje motto życiowe (moja złota myśl):

Urodziłeś się śmieciem, śmieciem umrzesz – przeznaczenia nie da się oszukać

Wyśmiewane przez innych motto oznacza, iż skoro jednym udaje się wszystko, innym nie udaje się nic. Wszelkie starania, wysiłki, dążenia są z góry skazane na porażkę, choćbyś nie wiem, co robił i ile się napracował. Po prostu nie masz szans – przeszkody się piętrzą, a ciosy od losu przychodzą w najmniej oczekiwanym momencie. 

Niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć i trzeba pogodzić się z przeznaczeniem, aby odzyskać spokój ducha. Spójrzcie na przykłady: te same słowa wypowiedziane przez jedną osobę zostaną uznane za wspaniałą myśl, wypowiedziane przez inną za durny wymysł chorego psychicznie. Podobnie jest ze wszystkim – pasją, umiejętnościami, twórczością. O powodzeniu często decydują układy, popularność i dobry start zapewniony przez rodziców. Ale są tacy, którzy mają wyjątkowego, niewytłumaczalnego pecha. 

Przykład: podkładałem ryby na uczelni i zrobiłem kupę po drzwiami jednego z wykładowców, który mnie wcześniej poniżał, a podczas egzaminu na studia doktoranckie wyśmiewał mnie w sposób urągający ludzkiej godności. Jest to uznawane za wielką zbrodnię, czyny wymagające odizolowania w szpitalu psychiatrycznym lub wieloletniego osadzenia w zakładzie karnym. Gdyby to zrobił Czech podobnym bucom na uczelni w Polsce, wszyscy śmialiby się z tego i brali to jako świetne czeskie poczucie humoru. Dlaczego tak jest? Takie jest przeznaczenie. Cokolwiek zrobisz i tak zostanie odebrane jako choroba psychiczna.

Moje ambicje życiowe:

Uzbierać na kremację, bo na pogrzeb i tak nikt nie przyjdzie.

Mój cel w życiu:

Wyrównać rachunki z moimi oprawcami z Zespołu Szkół Budowlanych w Oświęcimiu.

Ulubiony pisarz:

Józef Pięknorzycki z Mątwiłajec.(ciekawe, czy intelektualiści naśmiewający się z tego wiedzą, kto to był).

Wiedza i doświadczenie życiowe w praktyce

W szkołach mówiono mi, żeby kształcić się, poszerzać swoje horyzonty, bo nauka to potęgi klucz, a zrozumienie świata pozwoli na lepsze życie. Jaka jest prawda? Wiedza, połączona z doświadczeniem życiowym, to przekleństwo, bowiem świadomość mechanizmów rządzących światem powoduje tzw. „ból istnienia” i alienację. Gdybyście chcieli poświęcić się jakiejś mało popularnej dziedzinie, zobaczcie, jakie będzie to miało konsekwencje w przyszłości w przypadku niepowodzenia, bowiem o tym nie wspomni żaden doradca zawodowy:

– siedzisz całymi dniami w bibliotekach. Po latach okaże się, że masz inne zainteresowania niż rówieśnicy, inaczej ukształtowaną osobowość, nie możesz do nich dotrzeć, nie macie wspólnych tematów do rozmów. Słuchasz innej muzyki, oglądasz inne filmy, czytasz inne książki. 

– masz inne wartości niż rówieśnicy. Oni rozmawiają o samochodach, bójkach, są wulgarni, a ty nie potrafisz. Nie potrafisz też rozmawiać o ciuchach z kobietami, napawają cię obrzydzeniem wulgarne blachary rozkładające nogi na widok grubego portfela lub samochodu sportowego. 

– nie odnajdziesz się w pracy zespołowej. Z tych samych powodów. Jeśli w grupie ktoś jest inny niż pozostali, jest tępiony. Nie musisz nawet inaczej się ubierać, mieć innych zainteresowań. Wystarczą inne ruchy, brak umiejętności rozmowy, inne podejście do niektórych spraw. Widać to nawet w popularnych reality show.

– z powodu braku umiejętności interpersonalnych nie zrobisz również kariery w biznesie, marketingu, handlu i w wielu innych dziedzinach. Umiejętności interpersonalne są dużo łatwiejsze niż wiedza.

– dzięki doświadczeniu życiowemu widzisz manipulację mediów, widzisz obłudę polityków, nie oceniasz ludzi po stanowiskach, tytułach naukowych albo fałszywych uśmiechach przed kamerą lub na selfie. Otoczenie łyka papkę medialną, reklamy i pozory jak pelikany – nikt nie uwierzy ci, jak to wszystko naprawdę wygląda. Wyjdziesz na psychola.

– inni widzą nazwę jakiejś renomowanej firmy (np. przewoźnika) i wpadają w zachwyt na myśl choćby o pracy na najniższym stanowisku. Ty wiesz, że za sukcesem firmy kryje się donosicielstwo, bezwzględna rywalizacja, ogromna presja, drakońskie kary za najmniejsze błędy i wyzysk. Znasz kulisy biznesu, lecz nikt ci nie wierzy. 

– przez swoją wiedzę, doświadczenie życiowe i negatywne przeżycia nie potrafisz się spontanicznie bawić, wyluzować, zapomnieć o całym świecie. Dla otoczenia jesteś sztywniakiem, smutasem i pesymistą, którego należy unikać. 

– analizujesz problemy z szerszej perspektywy, zamiast wysuwać najprostsze i najbardziej radykalne wnioski. Nie znajdziesz zrozumienia ze swoim podejściem.

– mówiono ci, iż o wartości człowieka świadczy jego wnętrze, tymczasem widzisz, że o wiele bardziej szanowane są osoby przebojowe, karierowicze, osoby zamożne, gangsterzy, dresiarze. Ty, jako mężczyzna zajmujący się pracą umysłową, jesteś na najniższym szczeblu w miejskiej dżungli.

Po co o tym piszę? Stronę i moje życiorysy czyta dużo młodych osób, niepoprawnych optymistów rozpieszczanych przez Unię Europejską, z łatwością oceniających innych. A życie nie jest tak proste, jak się wydaje. Tylko sport i znajomość sztuk walki zagwarantują wam szczęście oraz szacunek.